Kilka dni temu, w Watykanie zaprezentowano Instrumentum laboris, czyli dokument roboczy październikowego Synodu Biskupów, który zostanie poświęcony młodzieży. Synod odbędzie się on pod hasłem „Młodzież, wiara i rozeznawanie powołania”, a jego zadaniem – oprócz analizy obecnej sytuacji, w jakiej znajdują się młodzi ludzie – ma być także odpowiedź na pytanie, jak lepiej towarzyszyć młodzieży w drodze do Boga.
Zadanie nie jest łatwe. Liczący pięćdziesiąt dwie strony dokument, który przygotowany został przez sekretariat Synodu, mówi o realiach życia ludzi młodych – o ich marzeniach i trudnościach, a także o blaskach i cieniach bycia w Kościele. Ta ostatnia kwestia wydaje mi się szczególnie interesująca, ponieważ ujawnia całe spektrum problemów, które kryją się niejako w tle i sprawiają, że obraz Kościoła, jaki młodzi ludzie noszą często w sobie, bywa powierzchowny, stereotypowy i negatywnie przerysowany. Z drugiej strony wielu młodych – w moim przekonaniu zdecydowana większość – ma głęboki głód Boga i tęsknotę za życiem duchowym, której jednak nie potrafią często dobrze ulokować i właściwie zaspokoić. Szukają więc nasycenia w różnych obszarach – w rozmaitych duchowych modach, w zmysłowych i seksualnych przyjemnościach, w świecie wirtualnym, który nierzadko staje się dla nich schronieniem przed rzeczywistością. Nie dziwmy się temu. Nie pomylę się chyba wiele, jeśli powiem, że znaczna część młodych nie przyjdzie już dziś sama do Kościoła, ponieważ obraz Kościoła, który w sobie noszą, wcale ich do tego nie zachęca. Nie będą więc w nim szukali zaspokojenia swych duchowych potrzeb, skoro nawet nie przypuszczają, że właśnie w Kościele mogliby znaleźć to, czego tak bardzo potrzebują; nie przypuszczają, bo nikt im tego nie pokazał – mam tu zwłaszcza na myśli najbliższe środowisko, rodzinę. Celowo mówię: „Nie pokazał”, ponieważ nie wystarczy tu werbalny komunikat, ani nawet złożona opowieść o tym, dlaczego Kościół jest ważny. Młodzi nie posłuchają opowieści, jeśli nie zobaczą jednocześnie, że ich rodzice żyją tym, do czego ich przekonują. Co więcej – że się tym fascynują. Tak, młodzi muszą zobaczyć zdrową fascynację, pasję, zachwyt Kościołem u tych, którzy siłą rzeczy są w ich życiu pierwszymi figurami i pierwszymi przekazicielami wartości – u mamy i u taty. Życie rodzi się z życia, a miłość z miłości. Z czego ma się zrodzić u młodego człowieka miłość do Kościoła, jeśli u jego rodziców pozostaje ona często tylko w sferze ustnych deklaracji – bez przełożenia na praktykę? Jak się mają młodzi nauczyć modlitwy, jeśli nie widzą rodziców na kolanach? Co z tego, że może czasem usłyszą od nich, że modlitwa jest ważna. Jeśli nie zobaczą – nie uwierzą. Tacy już są. Tacy my jesteśmy. Nie widzą więc i często nawet nie słyszą. A co dostają w zamian? To, na co cierpią nasze domy: brak relacji, alienację, toksyczne więzi, przemoc. Oczywiście, nie każdy dom – na szczęście – taki jest. Niewątpliwie jednak możemy obserwować pewne tendencje, które jednoznacznie pokazują, że w dobie multimediów, smartfonów i powszechnego dostępu do sieci, młody człowiek lepiej komunikuje się ze swym telefonem, niż ze swym rodzicem. Jeśli więc, w konsekwencji, niesie w sobie na przykład obraz nieobecnego, emocjonalnie zdystansowanego i nieinteresującego się nim ojca, to gdy usłyszy w czasie homilii o Bożym ojcostwie, jakie skojarzenia – mniej lub bardziej świadomie – uruchomi? Odpowiedź jest oczywista, a wnioski smutne. Okazuje się zatem, że niejednokrotnie my sami uszkadzamy w naszych dzieciach obraz Boga i Kościoła i to wcale nie od razu przez negatywne mówienie o nim; zazwyczaj najpierw przez nasz brak wiary, gorliwości, przez nieautentyczne, letnie chrześcijaństwo, przez egoizm i powierzchowne życie. Zbliżający się Synod na temat młodzieży niewątpliwie stanie wobec pytania o to, jak zmienić obraz Kościoła w umysłach i sercach wielu młodych ludzi – jakie nowe środki, metody ewangelizacji, sposoby duchowego towarzyszenia wdrożyć. Być może pojawi się również pytanie o to, co zrobić, aby ich rodzice zaczęli wreszcie traktować Kościół jako żywy organizm, a nie folklorystyczną instytucję chrzcielno-ślubno-pogrzebową. Dla mnie osobiście to palące, ale i bardzo złożone pytanie. Być może nawet na osobny synod.