Wyszli, żeby cieszyć się rodzinami. I żeby sprzeciwić się obowiązującemu w Polsce okrutnemu prawu, które pozwala zabijać dzieci przed narodzeniem.
Zanim około 400 osób ruszyło w dół przez miasto, z bazyliki św. Antoniego przez rynek do franciszkańskiego kościoła św. Józefa, jeden z organizatorów, świecki mężczyzna, powiedział, o co chodzi. Mówił, że na świecie w ciągu roku dochodzi do ok. 60 mln aborcji. - To jest mniej więcej tyle ofiar, ile przyniosła II wojna światowa - mówił.
Przypomniał, że polscy politycy wciąż odkładają na później sprawę już nie zakazania albo chociaż ograniczenia zabijania dzieci przed narodzeniem. - Gdyby nie nasza presja, nikt by się tym nie zajmował - powiedział.
Przypomniał też niedawną sprawę śmierci Alfiego Evansa. - Polska wydaje się wyspą, w której jest w miarę normalnie - powiedział.
O tę normalność trzeba jednak wciąż się upominać, bo wartości, których nikt nie broni, zanikają. Z tego powodu zebrani ruszyli przez miasto.
W przeciwieństwie do niedawnych "czarnych protestów", na których rozjuszone, ubrane na czarno feministki żądały prawa do zabijania ludzi w fazie embrionalnej i płodowej, przemarsz tego kolorowego tłumu był bardzo radosny. Uwagę zwracała wielka liczba młodych rodziców z dziećmi. Ludzie wymachiwali białymi balonikami i chorągiewkami.
Marsz zakończyły adoracja Najświętszego Sakramentu i piknik rodzinny.