Na terenach dzisiejszej Libii, Egiptu oraz Izraela można znaleźć roślinę, która, według specjalistów, może być odpowiednikiem biblijnej manny. Podobno to właśnie jej drobne, białe, podobne do pereł jagody miały być zbierane przez Izraelitów na pustyni. Do dziś chrześcijanie na Bliskim Wschodzie traktują je jako przysmak i utożsamiają z chlebem, którym Bóg karmił naród wybrany. Tak przynajmniej twierdzi mój przyjaciel z Libanu, który poczęstował mnie manną. Miała wyrazisty, korzenny smak. I była słodka. Bardzo słodka.
Wśród botaników zajmujących się roślinami biblijnymi istnieją dwie teorie na temat tego, czym była biblijna manna. Pierwsza teoria głosi, że biblijną manną była wydzielina krzewów tamaryszkowych, które rosną na pustyniach półwyspu Synaj, Palestyny, Jordanii i północno-zachodniej Arabii Saudyjskiej. Wydzielina wytwarza się w miejscu nakłucia rośliny przez pasożytujące na niej owady. Jest ona podobna do miodu, a w zetknięciu z powietrzem szybko twardnieje i opada na ziemię jako białe grudki. Podobno Beduini do dziś zbierają ją w celach spożywczych, traktując jako przysmak. Z kolei według drugiej teorii źródłem manny może być ochradenus jagodowy – rosnący na podobnym terenie krzew, który czasem może dorastać nawet do dwóch metrów wysokości. Gdy jego białe, drobne owoce dojrzeją, opadają na piasek, a po wyschnięciu stają się jasnobrunatne, jakby się topiły, i przypominają kolendrę siewną – można je rozcierać w moździerzu lub mielić w młynku. Właśnie ten rodzaj „manny” mogłem skosztować. I zrozumiałem trochę lepiej, czym jest Boska słodycz.
Mieszkańcy Bliskiego Wschodu lubią słodycze. Być może jest w tym jakaś nieświadoma próba osłodzenia sobie niełatwego życia w trudnych, obfitujących w ból i łzy warunkach. Wytwarzane przez nich przysmaki różnią się jednak od tego, co możemy kosztować w Europie, w Polsce. Ich słodycz jest intensywna, często przeplatana nutką korzennego smaku, który bywa ostry, nierzadko nawet pikantny. Gdy skosztowałem manny, którą dał mi mój przyjaciel, odniosłem właśnie takie wrażenie. Usta napełniły mi się słodyczą, w której było jednak coś korzennego, kłującego, bolesnego. Przypomniał mi się wówczas werset z biblijnej Księgi Wyjścia: „Była ona biała jak ziarno kolendry i miała smak placka z miodem” (Wj 16, 31). Stanowiła ona pokarm Izraelitów przez czterdzieści lat wędrówki po pustyni. Przez czterdzieści lat Bóg zsyłał swemu ludowi słodycz z nieba. W sam środek trudu wędrówki, w cierpienie, ból, łzy i ogołocenie, które niesie z sobą pustynia, posyłał sycącą słodycz – wyraz ojcowskiej troski i miłości do narodu wybranego, który wielokrotnie odwracał się od Niego. Nie sposób nie dostrzec w tym poruszającego symbolu Bożej miłości. Ostatecznie bowiem nie jest wcale ważne, czy biblijna manna to wydzielina krzewów tamaryszkowych, czy owoce ochradenusa. Ważne, że była tak bardzo słodka i jednocześnie tak przedziwnie bolesna. Ważne, że także i dziś przypomina o słodyczy Bożej miłości, która towarzyszy nam nieustannie – w najbardziej nawet bolesnych chwilach naszego życia. Nie wyklucza ich, ale przeplata się z nimi łagodnie, nadając im nadprzyrodzony smak. I pomyślałem sobie, że bez tego korzennego, kłującego aromatu, słodycz manny z pewnością by mnie zemdliła. Podobnie sam korzenny aromat – bez słodyczy byłby w ustach nie do wytrzymania. Doprawdy, Bóg wiedział, jak wpisać swą miłość w trud wędrówki do Ziemi Obiecanej. Z taką samą konsekwencją osładza również nasze ziemskie wędrowanie. Obyśmy tylko mieli odwagę to dostrzec.