Tydzień temu omówiłem dość specjalny rodzaj polemiki, polemiki, w której nie wymienia się nazwiska oponenta. Taka budząca zdziwienie praktyka nie wyczerpuje wszak możliwości jakie stwarzają w polemika nazwiska adwersarzy. Ba, może być i tak, że polemika sprowadza się tylko i wyłącznie do wymienienia nazwisk; zakłada się wówczas, że odpowiednio nastawiony wcześniej czytelnik sam wyciągnie z przedstawionej mu listy nazwisk wnioski.
I tak oto w roku 1984, legendarny felietonista „Tygodnika Powszechnego” Stefan Kisielewski, Kisiel, przedłożył publiczności tekst złożony – właśnie - z samych tylko nazwisk. Dał mu tytuł „Moje typy”. Była to galeria nazwisk ludzi, których kolokwialnie zwykliśmy określać jako ciemne typy. Oczywiście nie mógł Kisiel wymienić wtedy wszystkich, których chciał wymienić – przypominam, że w 1984 roku dopiero co zniesiono stan wojenny, a peerelowska, komunistyczna cenzura pracowała w najlepsze. Listę tę ułożył Kisiel jako bezbronny publicysta, dla swoich wiernych czytelników, a miał ich - przypomnę – bardzo, bardzo wielu. Ćwierć wieku później redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik wydrukował powtórnie felieton Kisiela, a obok napisał swój - też złożony wyłącznie z nazwisk, podanych na tej samej co Kisiel zasadzie – to miały być ciemne typy Adama Michnika anno domini 2008. Nie było na tej liście rzecz jasna Jerzego Urbana, który jest na liście Kisiela. Są za to na liście Michnika ludzie, z którymi Michnik się nie zgadza. Znaleźć można zatem na liście nazwiska ludzi, którzy śmieli z redaktorem Michnikiem polemizować. A nawet jeśli z Michnikiem nie polemizowali to jednak w swoim poglądzie na rzeczywistość wyraźnie się od niego różnili. I nie było to pozorna różnica, którą określić by można że „pięknie się różnili”, to w tym kontekście znaczy, że różnili się tylko w nieistotnych szczegółach. Na liście wysmażonej przez Michnika znaleźć można nazwiska osób, którzy prostego odruchu – tj. za wszelką cenę myśleć jak Michnik, po prostu nie mają. Może dlatego, że potrafią, a więc i lubią, myśleć samodzielnie? No cóż, czasy się zmieniły i dla wielu obecność na wypisanej przez Michnika liście nazwisk stanowiła powód do dumy. Zostawmy. Skonstatujmy jedynie, że są tacy, którzy nie wymieniają nazwisk ludzi, których poglądy atakują – gdy inni wymieniają tylko i wyłącznie same nazwiska. Już samo wymienienie nazwisk pewnych „typów” ma ich w oczach czytelników przekreślać. Taki przynajmniej był zamysł autorów tych szczególnych list frekwencyjnych. Jak widać w tym przypadku zakłada się zawieszenie na kołku starej dewizy, że „dobrze czy źle – byle po nazwisku”. Dalej. Warto wskazać jeszcze jedną możliwość jaką daje wymienienie nazwiska w polemice. Przyglądnijmy się krytycznej opinii Wiesława Górnickiego znanego niegdyś reportera o tomie szkiców Stanisława Mackiewicza (Cata) [zatytułowanym] Był bal, a poświęconym historii XIX wieku. Pisał Górnicki: „Kolekcjonerzy potworności językowych, patolodzy słów powinni tę książkę oprawić w złote ramki, ponieważ będą nad nią miauczeć z rozkoszy […]. Że książka (nakład 200 tysięcy) prawie zupełnie zniknęła już z księgarni, informować nie trzeba. Mniszkówna naszej publicystyki plasuje się chyba w pierwszej piątce chodliwych autorów […]. Mackiewicz z powodzeniem eksploatuje zdumiewająco prostą historiozofię maglarek: na Polaka to każden dybie, polityka – jedno złodziejstwo, dziwki ministrami rządzą, a już Angliki, moja pani, to najgorsze dranie” („Przegląd Kulturalny” 1961, nr 33). Otóż – dla osób niezorientowanych dość paradoksalnie - w drugim wydaniu książki Mackiewicza opinię Górnickiego zamieścił wydawca na skrzydełku okładki. Uznał widać, że osoba/nazwisko Górnickiego spowoduje, że krytyka tomu Był bal akurat przez Górnickiego, może zadziałać na korzyść (pokupność, poczytność) dzieła Stanisława Mackiewicza (Cata). I wydawca się nie mylił. Ciekawe – prawda? Nazwisko, rzecz jeśli nawet nie święta, to na pewno bardzo, bardzo ważna dla tego, kto takie a nie inne nazwisko nosi. Niewielu ludzi podchodzi do swojego nazwiska na luzie. Ze znanych mi osób tylko jedna umie do swojego nazwiska odnieść się z dystansem – to mój przyjaciel Robert Kowalski, biznesmen i poeta, wygłaszający do swoich pracowników mowy o „statystycznym Kowalskim”. Sam Kowalski nie jest oczywiście statystycznym „Kowalskim”. O czym świadczy chociażby dopiero co wydany przez Wydawnictwo „Śląsk” tomik jego wierszy [zatytułowany] „Myślę, więc Jesteś. Przekomarzanki z Bogiem”. Ja sam bardzo, bardzo dawno temu, tak dawno temu, że najstarsi górale nie pamiętają napisałem żartobliwy w intencji felieton o nazwiskach… O reakcjach na mój tekst nie wspomnę, powiem tylko, że niektórzy nie potrafią zapomnieć mi do dzisiaj tamtego niewinnego, jak mi się wydało, wybryku. I dlatego, obiecuję, nic już więcej o nazwiskach nie napiszę.