Oczekujemy na Ducha Świętego. Tak chyba można podsumować to, co dzieje się w ostatnich dniach w Kościele i swą kulminację znajdzie już w najbliższą niedzielę.
Okres między uroczystością Wniebowstąpienia Pańskiego a Zesłaniem Ducha Świętego to czas, gdy wiele grup, wspólnot i ruchów odnowy Kościoła organizuje spotkania modlitewne i różnego rodzaju czuwania. Czego oczekują? Zazwyczaj sami do końca nie wiedzą, zwłaszcza że odpowiedź – gdy przychodzi – z reguły przerasta najśmielsze oczekiwania.
Niby powtarza się to co roku. A jednak osoby, które regularnie czuwają przed Zesłaniem Ducha Świętego, często podkreślają, że jest w tym coś niezwykłego, jakaś nieporównywalne z niczym poczucie, że wydarzy się coś wyjątkowego i że odpowiedź na to modlitewne wołanie nieuchronnie nastąpi. Nie za bardzo tylko wiadomo, w jaki sposób przyjdzie. Zaryzykuję tezę, że między innymi to właśnie odróżnia nasze wołanie o Ducha Świętego od pozostałych nabożeństw organizowanych cyklicznie w Kościele. Nie twierdzę, że coroczne uczestnictwo w nabożeństwach majowych, październikowym różańcu, czy wielkopostnych drogach krzyżowych pozbawione jest tej wiary i wyjątkowości. Jednak bogactwo tradycji, które niosą w sobie te formy pobożności, jest chyba jakoś bardziej przewidywalne, a spodziewane owoce łatwiejsze do uchwycenia. Oczywiście Ducha Świętego również prosimy o konkrety: o światło na czas egzaminów, o pomoc w dokonaniu ważnych życiowych wyborów, o trafny sąd i rozeznanie w trudnych sytuacjach. Jednak gdy zaczynamy prosić o Ducha Świętego, sprawa często wymyka się nam spod kontroli.
Wyjątkowość tego krótkiego okresu przed Zesłaniem Ducha Świętego polega między innymi na tym, że wówczas bardziej intensywnie niż do tej pory prosimy o samego Ducha Świętego; nie tylko o Jego dary, ale także o Niego samego, jako pierwszy, podstawowy dar Boga dla wierzących. Nie jest to wyłącznie retoryka, czy zgrabna językowa sztuczka. Jezus wyraźnie podkreśla nam, że Duch Święty jest darem, którego w szczególny sposób chce nam udzielić Ojciec. „O ileż bardziej – mówi Jezus – Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (por. Łk 11, 13). Ten dar jest jednak nieprzewidywalny i często tak bardzo tych, którzy o niego proszą, że niejednokrotnie jawi się nam nieomal jako niebezpieczny. Gdy po raz pierwszy otrzymali go Apostołowie w Wieczerniku, w dniu Pięćdziesiątnicy, wyglądali i zachowywali się co najmniej dziwnie – do tego stopnia, że świadkowie podejrzewali ich o alkoholowe upojenie. Nie inaczej było w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich. Dzieje Apostolskie dają tego liczne przykłady, a św. Paweł w swoich listach (zwłaszcza w pierwszym liście do Koryntian) wprost odnosi się do pewnego zamieszania, które powstało wśród korynckich chrześcijan w efekcie intensywnego działania wśród nich Ducha Świętego. Nie znaczy to, oczywiście, że Duch Święty sieje zamęt. Zamęt powstaje po stronie ludzkiej, ponieważ obdarowani Duchem Świętym zazwyczaj nie od razu potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości, nawet jeśli długo się do tego przygotowywali. Dar Ducha Świętego zawsze niesie w sobie świeżość moc i nowość, która na początku może nas zdziwić, przestraszyć, a nawet zgorszyć. Często potrzeba czasu, zanim zrozumiemy, co się dzieje i nauczymy się mądrze z Duchem Świętym współpracować. Nic dziwnego, że często łatwiej nam prosić Ducha Świętego o jego dary, niż o dar samego Ducha. Tak jest spokojniej, bezpieczniej, bardziej „po naszemu”. Możemy oczywiście w taki sposób postępować. Ja jednak zachęcam wszystkich, którzy gotowi są opuścić swą strefę duchowego komfortu, aby nade wszystko prosić o Ducha Świętego. Niech działa pośród nas w pełni swej doskonałej wolności. Niech objawia się Jego moc w sposób nieprzewidywalny, zaskakujący, święty. Tak zawsze było w Kościele i tak będzie – w końcu to Kościół żywego Boga. Kościół żywy.