Majówka w pełni. Nie tylko tak przyjemnie się poukładało, że pierwszego i trzeciego maja wypada w środku tygodnia, niemal łącząc ze sobą dwa weekendy – wystarczy więc wziąć trzy dni wolnego i dziewięciodniowy urlop jak malowany. Dodatkowo jeszcze pogoda dopisuje. Wszystko więc sprzyja wypoczynkowi. No, prawie wszystko…
Decyzja zapadła szybko. Ciepłe, słoneczne popołudnie więc wyskoczyliśmy na rodzinne rowery. Spontanicznie i bez dłuższych przygotowań, ale tylko na dwie godziny, więc w konsekwencji nawet mapy tras rowerowych nie wzięliśmy. Okoliczne lasy znamy dość dobrze, ale w pewnej chwili trzeba się było zatrzymać i przemyśleć dokąd dalej. Leśna przecinka wydawała się szeroka i słabo uczęszczana. Nikogo w zasięgu wzroku – przynajmniej tak myślałem. Stanęliśmy więc – cztery rowery (dzieciaki, żona i ja) – debatując, czy prosto, czy w prawo. Nagle usłyszałem pełne dezaprobaty postękiwanie. Odwróciłem głowę i zobaczyłem zbliżającego się szacownego jegomościa na dumnym rowerze. Nie zauważyłem go wcześniej. Zbliżał się właśnie do nas z narastającym wyrazem oburzenia na twarzy. Gdy był o już w odległości kilku metrów wykonał nieznaczny skręt w prawo i mijając nas, rzucił z dezaprobatą: „No jakby tak wszyscy stawali, gdzie popadnie… Parking na środku drogi sobie urządziliście… i jak tu przejechać…”. Zdumiony zdążyłem tylko zapytać: „Czy to naprawdę był tak duży kłopot dla Pana? To chyba raczej nie problem miejsca, ale złej woli…”. Nie usłyszałem już odpowiedzi. Oddalając się, pogardliwie machnął ręką mamrocząc coś pod nosem. My chwilę później ruszyliśmy w drugą stronę.
Niby nic szczególnego. Sytuacja jakich wiele. Niejednokrotnie jesteśmy świadkami bądź uczestnikami mniejszych lub większych spięć, słownych utarczek, a nawet regularnych awantur w miejscach, gdzie zderzają się odmienne ludzkie interesy. Ludzka wolność ma to do siebie, że łatwo wchodzi w konflikt z wolnością drugiego. Wcale nie musi robić tego celowo – po prostu tak się dzieje, gdy na kilku metrach kwadratowych krzyżują się sprzeczne dążenia. Nie w tym problem, że są one sprzeczne. Problem w tym, co w nas wywołują. Długi majowy weekend szczególnie sprzyja takim nieprzyjemnym sytuacjom. Tłumy kłębiące się w parkach, nad morzem, w górach, nad wodą, nieuchronnie powodują wrażenie ciasnoty. Każdy chciałby wypocząć, każdy chciałby być sam. Niełatwo znieść nam bliźniego, który – tak jak my – walczy o trochę życiowej przestrzeni i maksimum komfortu. Niestety, często kosztem drugiego.
Wracając, myślałem nad zaistniałą sytuacją. Zasadniczo unikam wypoczynku w tłumie, więc wybraliśmy z żoną słabo uczęszczaną trasę rowerową. Z pewnością była na tyle szeroka, że zatrzymując się, raczej nie wadziliśmy tam nikomu. Owszem, być może należało stanąć w sposób bardziej skoordynowany. Ale czy w rzeczywistości o to chodzi? No właśnie, a o co? Odpowiedź w zasadzie jest jedna: O nasze ego. Jakże łatwo je urazić. Gdy tylko czuje się dotknięte, szybko reaguje nieżyczliwością, a często nawet agresją. Jest bardzo wrażliwe – na własnym punkcie. Nawet teraz, gdy próbuję tłumaczyć ową sytuację, widzę, jak odzywa się gdzieś w tle, domagając się obrony i usprawiedliwienia. Gdy nie trzymamy na wodzy jego impulsów, często wymyka nam się spod kontroli dając znać o sobie na zewnątrz – zazwyczaj w opryskliwy i przykry dla innych sposób. Majówka to nie tylko czas odpoczynku. To także sprawdzian dla naszego ego. Możemy bowiem czynić wiele pięknych i wzniosłych rzeczy, załamywać ręce nad wielką krzywdą i wzruszać się heroiczną miłością. Możemy ukrywać się sprytnie za maską religijnej, obywatelskiej, a nawet politycznej poprawności. To jednak jacy naprawdę jesteśmy, pokazuje się wówczas, gdy w kolejce do budki z hotdogami potrafimy życzliwie znosić deptającego nam po palcach bliźniego, a na zatłoczonym skrzyżowaniu – nieporadnego niedzielnego kierowcę. Heroizm życia nie zaczyna się od wielkich czynów, ale od drobiazgów codzienności, a panowanie nad własnym ego przypomina kubek wody podany bliźniemu. Niby nic wielkiego, ale gdy robi się gorąco, może być ochłodą dla duszy.