Maj to miesiąc pierwszych spowiedzi i komunii świętych. Bardzo świadomie zwracam uwagę i podkreślam tę nierozłączność: pierwszych spowiedzi i komunii świętych, bo zdaje się, że tak bardzo wszyscy są skupieni na pierwszej komunii, że zupełnie znika z horyzontu pierwsza spowiedź traktowana wyraźnie już po macoszemu. A przecież pierwsza spowiedź jest wprowadzeniem, jest bramą do pierwszej komunii. Nie inaczej.
Obok tego sakramentalnego znaczenia spowiedzi nie lekceważyłbym też jej roli pedagogicznej i wychowawczej. Tym bardziej, że mocno rozwinięte poczucie bezgrzeszności dorosłych szybko dziedziczą dzieci. I nie chodzi tu wcale o wpędzanie w poczucie winy, a o umiejętność, stosownie do swego wieku, oceny słów i czynów, przyznania się, okazania żalu, przeproszenia i zadośćuczynienia, jeśli taka potrzeba. To o tyle jeszcze zdaje się być pilne, że pierwszą reakcją na zwrócenie uwagi przez nauczyciela, czy wychowawcę jest stanowcze: to nie ja. A słyszałem już, że uczniowie potrafią z tupetem powiedzieć też nauczycielowi: niech mi to pani udowodni.
Im rzadsza spowiedź, tym szybsza idealizacja samych siebie, swoich słów i czynów, i coraz częstsza ucieczka od odpowiedzialności za język i postawę.
A kiedy tak się przyglądam dorastającym chłopcom i dziewczętom, a i też tym dużo młodszym, to jakoś szczególnie rzucili mi się w oczy chłopcy z grupy przygotowujących się do pierwszej komunii i zauważam u nich coraz to dziwniejsze fryzury. A to pół głowy obcięte niemal na zero, a drugie pół ze zwykłą długością włosów, a to pół włosów w jednym kolorze, a drugie w innym, a to z jakimś wystrzyżonym wzrokiem. Widuję już dziewięciolatków tak ostrzyżonych, nawet z kucykiem spiętym zieloną gumką na środku głowy. Naprawdę.
Powie ktoś, że się czepiam, że jestem zacofany, że takie czasy, i taka moda, ale ja widzę w tym coś poważniejszego, powiem mocniej niebezpiecznego, mianowicie coraz bardziej panoszącą się logikę zwracania na siebie uwagi poprzez wygląd, fryzurę, ubiór. Jasne, że ci, co osiągnęli już pełnoletniość sami decydują o sobie i o tym, czy ważniejsze jest dla nich to, jak wyglądają, czy to, kim są, co potrafią i co wiedzą.
Gorzej jednak, kiedy to pierwszeństwo wyglądu bywa ważniejsze od szkolnych postępów i dobrego wychowania, i to za przyzwoleniem rodziców czy opiekunów, a niestety staje się to coraz powszechniejsze.
Myślę sobie też, że gdzieś tu coraz bardziej gubimy proporcje między tym jak wyglądamy, a tym, kim jesteśmy, pierwszeństwo dając wyglądowi kosztem osobowości. Skutkiem takiej logiki jest stawianie powierzchowności na pierwszym miejscu i skupianie swojej uwagi nie tylko na tej własnej powierzchowności, ale też przez jej pryzmat postrzeganie i ocenianie innych.
Szkoda tylko, że w tę logikę powierzchowności wpisujemy już najmłodszych.
Może jednak warto by pamiętać, i to nie tylko w procesie wychowawczym, że to jednak nie szata zdobi człowieka.
Nie tak dawano temu usłyszałem zapowiedź szkolnej, bodaj 300 złotowej wyprawki dla każdego dziecka z początkiem roku szkolnego. Zapowiedź, a jakże fajna. Kto by się nie ucieszył z kolejnej żywej gotówki wpadającej do portfela. A ja przyjąłem tę zapowiedź z mieszanymi uczuciami.
I wcale nie dlatego, że jestem sknera i dobrze mi się mówi, bo jestem księdzem.
Dzieci szkolne mają już do dyspozycji darmowe podręczniki, otrzymują specjalne przygotowane porcje raz warzyw, raz owoców, i kartoniki z mlekiem. I jak ze smutkiem opowiadają nauczyciele te warzywa i owoce można znaleźć niemal wszędzie, zostawione na parapetach, w toaletach, śmietniku, a kartoniki z mlekiem służą do obrzucania się wzajemnie, czy robienia mlecznych fontann.
Jasne, że pewno nie brakuje dzieci, które chętnie z takich darmowych dobrodziejstw korzystają i się z nich cieszą. I ma tego świadomość.
Kiedy jednak widzę te udziwnione chłopięce fryzury i wypasione komórki w dziecięcych rękach, to nachodzą mnie coraz większe wątpliwości, czy aby ta darmowość otrzymywania tego, czy tamtego nie jest już przypadkiem rozpieszczaniem, a my na Śląsku powiedzielibyśmy rozbestwianiem.
Nie wiem więc, czy aby w takiej dłuższej perspektywie to coraz częstsze otrzymywanie czegoś za darmo nie przynosi więcej szkody niż pożytku. Bo zwykle, i to dość szybko, tego co za darmo się najczęściej nie szanuje i nie docenia, do tego łatwo się przyzwyczaja i szybko traktuje, jak coś należnego. Nie wiem też, czy taka coraz częstsza darmowość nie zaskutkuje z czasem przekonaniem, że to inni powinni zadbać o mnie i dla mnie o to, czy tamto.
No i jeszcze jedno, hipokryzją i jakąś nieuczciwością byłoby też liczenie przy tej okazji na tak czy inaczej okazywaną wdzięczność za taką to dobroczynność.
Wszystko jest dobrze, kiedy pomoc jest pomocą, wtedy jest pomocna, kiedy zaś staje się wyręczaniem, wtedy szkodzi. Sęk w tym, że zdajemy sobie z tego sprawę dopiero po czasie.