Wszystkim wielkim czy choćby tylko bardzo popularnym pisarzom zdarzało się pisać dzieła lepsze i gorsze. Literackim geniusze znani są dzięki arcydziełom, gdy pisarze-wyrobnicy cieszą się z bestsellera – ale twórcy arcydzieł nie zawsze piszą arcydzieła, a twórcom literatury popularnej nie zawsze udaje się napisać bestseller. I zdarza się, że wielki pisarz pisze słabszą powieść, zaś pisarz bardzo popularny napisze gniota, który się nie sprzedaje.
Ocena tego czy jakaś powieść uznanego autora arcydzieł jest znacząco słabsza niż jego sztandarowe dzieła należy w ostateczności do historyków literatury. Czy jakaś powieść popularnego autora jest chałą, o tym wydawałoby się decydować powinien rynek – tzn. ludzie książkę kupują, albo jej nie kupują, wydawnictwo i autor albo zarabiają, albo na wydaniu książki tracą. Otóż okazuje się, że gdy idzie o uznanych – podkreślam: uznanych - autorów bestsellerów to sprawa nie wygląda tak prosto. Innymi słowy nie zawsze napisany przez popularnego autora gniot przynosi jemu i wydawnictwu straty, może zdarzyć się nawet coś wręcz przeciwnego – gniot generuje niebotyczne zyski. Choć zjawisko to wydawać się może dość powszechnie znane to chciałbym dzisiaj zilustrować je dla Państwa przypadkiem wybranym – podkreślę: nie - przypadkiem specjalnym, ale właśnie: przypadkiem specjalnie wybranym. Idzie mi o głośnego autora bestsellerów Roberta Harrisa. Nikt nie ma, a przynajmniej nie powinien mieć wątpliwości, że jego powieści są literaturą nie tylko świetnie się sprzedającą, ale - na półce z literatura popularną - to z pewnością książki na swój sposób wybitne. Ja sam chętnie dam najwyższą ocenę takim powieściom Harrisa jak „Cyceron”, „Spisek” i „Dyktator”, które razem tworzą tzw. „Trylogię rzymską”, cenię niezwykle sprawnie napisanego „Ghostwritera”, którego na kinowy ekran przeniósł Roman Polański, dalej - ciekawa jest powieść, której akcja opowiada tzw. aferę Dreyfussa – a zatytułowana jest „Oficer i szpieg”; niespecjalnie cenię natomiast inne powieści Harrisa, takie jak „Pompeje”, „Enigmę” czy „Archangielsk”. Zupełnie inaczej ma się natomiast sprawa z dwiema ostatnimi książkami angielskiego autora tj. powieścią „Konklawe” i dopiero co wydaną w polskim przekładzie książką [zatytułowaną] „Monachium”, poświęconą konferencji monachijskiej z 1938 roku, konferencji, na której, w gruncie rzeczy, przehandlowano część Czechosłowacji. Po kolei. [Powieść] „Konklawe” oceniam jako żenująco słabą, a to dlatego, że przedstawiany przez nią wyimaginowany przebieg wyboru nowego Ojca Świętego jest do bólu schematyczny, dla w miarę inteligentnego czytelnika finał staje się przewidywalny już po kilkunastu stronach lektury; dalej – nowym papieżem zostaje nieznany nikomu kardynał z Filipin, który jako jedyny jest dobrym człowiekiem w prawdziwym „kłębowisku żmij” za jaki autor każe uważać pozostałych kandydatów, a jeszcze - na dodatek – ów filipiński kardynał okazuje się na koniec kobietą… To może jednak przesadny trybut składany (po)nowoczesnym modom. Połączenie zestawu startych stereotypów i uprzedzeń z postępową ideologią powoduje, że, tak ważnego dla thrillera, efektu zaskoczenia po prostu nie ma; pojawia się za to poczucie żenady, jaką za nasze pieniądze zafundował nam autor. A przecież, jak zapewnia wydawca, powieść „Konklawe” stała się bestsellerem… Wspomniałem o inteligentnych czytelnikach, bo wszak Roberta Harrisa „The Times” zachwala nie inaczej, ale właśnie jako „Mistrza inteligentnego thillera”. No właśnie – ta polecanka pojawia się na polskim wydaniu powieści „Monachium”. Tyle, że ta ostatnia powieść też jest, no powiedzmy… słaba. W podziękowaniach załączonych na końcu książki Robert Harris wyznaje, że powieść ta stanowi kulminację jego trwającej od ponad trzydziestu lat fascynacji układem monachijskim, przypomina, że nakręcił dla BBC program dokumentalny na ten temat, że ma na punkcie tego fragmentu historii lekką obsesję, ale… Ale w żaden sposób – przynajmniej w moim przypadku - nie wpływa to na odbiór i ocenę książki. I jest to ocena nienajlepsza – zarówno gdy idzie o samą intrygę, jak i zakorzenienie jej w kontekście historycznym. Jednak w wielu nienajlepszych nawet książkach, znaleźć można przynajmniej fragmenty warte zacytowania. I jeden z takich fragmentów zaoferuję Państwu na koniec felietonu. Ówczesny – w roku 1938 – premier Wielkiej Brytanii sir Neville Chamberlain w perspektywie wojny z Hitlerem o Czechosłowację pisze: „Jak straszne, niewyobrażalne i nie do uwierzenia jest to, że będziemy musieli kopać transzeje i zakładać maski gazowe z powodu sporu w odległym kraju, pomiędzy ludźmi, o których nic nie wiemy…” Spór w odległym kraju, pomiędzy ludźmi, o których nic nie wiemy… Jak widać Robert Harris odrobił lekcje na poziomie podstawowym – ważne byśmy my tę lekcję czy to z powieści Harrisa, czy podręczników historii nie tylko zapamiętali ale umieli wyciągnąć z niej wnioski. Wyciągnąć wnioski na dzisiaj.