Nie ma żadnej gwarancji. Dziecko pobożnych rodziców wcale nie musi pójść w ich ślady. Co więcej, gdy tylko jedno z rodziców jest pobożne, ta szansa odpowiednio się zmniejsza.
Św. Anzelm z Canterbury brewiarz.pl Nie ma żadnej gwarancji. Dziecko pobożnych rodziców wcale nie musi pójść w ich ślady. Co więcej, gdy tylko jedno z rodziców jest pobożne, ta szansa odpowiednio się zmniejsza. A dodatkowo, gdy tym rodzicem jest mama, a dziecko jest płci męskiej, pobożność potomka w ogóle staje pod znakiem zapytania. I nie zmienia tego nawet posłanie do katolickiej szkoły. Zanim jednak zupełnie stracimy wiarę w siłę naszego osobistego przykładu, jako czegoś, co ma realne znaczenie przy budowaniu więzi między Panem Bogiem, a naszymi dziećmi parę słów uzupełnienia. Po pierwsze nasze dzieci nie są nasze tylko Boże, więc ma się kto o nie martwić. Po drugie, łaska zawsze bazuje na naturze, czyli nie ma mowy o tym byśmy się zwolnili z obowiązku przekazywania wiary, nawet jeśli sprawa wydaje się z pozoru beznadziejna. Po trzecie w końcu, Kościół ma twarde dowody, że w tej kwestii zdarzają się cuda. Taki na przykład święty Anzelm z Aosty. Choć jego mama bardzo chciała by dusza jej syna była nieskazitelna i robiła wszystko, co mogła, by tak się stało, to on i tak po jej śmierci wybrał idąc za swoim ojcem, światowe życie. Jednak w wieku 27 lat, gdy już się zmęczył całym tym blichtrem, przypomniał sobie wszystko to, czego nauczył się w dzieciństwie. Przypomniał sobie i wstąpił do benedyktynów w Le Bec, w północnej Francji. Tam okazało się, że światowe życie Anzelma nie poszło na marne. Dzięki niemu jak nikt inny potrafił rozmawiać z młodymi zakonnikami o trudnych teologicznych kwestiach zrozumiałym, nowoczesnym językiem. Ten inny punkt widzenia przywołują już tytuły jego prac : "O dziewiczym poczęciu", "O wolnej woli", "O przypadku diabła", "O grzechu pierworodnym" czy "Dlaczego Bóg stał się człowiekiem". Z tego powodu dzisiejszego patrona uznaje się, za "ojca scholastyki". W XI wieku stworzył on podstawę do rozważań wzajemnego stosunku wiary i rozumu, które nie wykluczają się, ale uzupełniają. Nic dziwnego, że przez 31 lat pełnił w swojej wspólnocie zakonnej najpierw funkcję przeora, a następnie opata. Był już wtedy nie Anzelmem z Aosty, tylko z Le Bec. To jednak nie koniec jego życiowej drogi, która potoczyła się dalej tak, jak nawet nie śmiała sobie wyobrazić jego pobożna mama wiele, wiele lat wcześniej. Bo jej syn został nie tylko doktorem Kościoła, z uwagi na swój rozum i wiedzę, nie tylko przełożonym benedyktynów w północnej Francji, ale także biskupem i prymasem. Czy wiecie państwo gdzie? Od tego miejsca wziął się zresztą jego przydomek, pod którym jest dzisiaj wspominany. Oto w 1093 roku został zaproszony do Anglii i wybrany najpierw arcybiskupem Canterbury, a następnie prymasem całego kraju. I jako św. Anzelm z Canterbury, jest dzisiaj wspominany w Kościele.