Trwa wciąż jeszcze dziesiąty Tydzień Biblijny. Ma pogłębić w nas pragnienie życia słowem Bożym. Rozpoczął się w ubiegłą niedzielę i towarzyszy mu hasło związane z rokiem duszpasterskim: „Jesteśmy napełnieni Duchem Świętym”. Czy jednak rzeczywiście jesteśmy? Czy na pewno wszyscy?
Trwa wciąż jeszcze dziesiąty Tydzień Biblijny. Ma pogłębić w nas pragnienie życia słowem Bożym. Rozpoczął się w ubiegłą niedzielę i towarzyszy mu hasło związane z rokiem duszpasterskim: „Jesteśmy napełnieni Duchem Świętym”. Czy jednak rzeczywiście jesteśmy? Czy na pewno wszyscy?
Moje pytania są oczywiście nieco prowokujące. Nie bez przyczyny. Hasło tegorocznego Tygodnia Biblijnego nawiązuje do wydarzenia z życia apostołów, którzy pośród prześladowań ze strony Żydów modlili się do Boga o pomoc. W efekcie, jak pisze św. Łukasz, „wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym i głosili odważnie słowo Boże” (por. Dz 4, 31). Akcent pada tu niewątpliwie na owo „odważne głoszenie”, które powinno cechować uczniów Chrystusa. Nic dziwnego. Autentyczne życie słowem Bożym domaga się pełni zaangażowania w rozprzestrzenianie się Dobrej Nowiny. Nie został z tego zwolniony żaden chrześcijanin – tak przynajmniej wygląda to w teorii. A w praktyce? W praktyce jest, niestety, znacznie gorzej. Dla wielu chrześcijan kontakt ze słowem Bożym ogranicza się do sporadycznego wysłuchania lekcji podczas niedzielnej liturgii. Pismo Święte nie tylko nie stanowi, obok liturgii, centrum ich życia, ale często jest traktowane z pewną obojętnością, a nawet nieufnością. Z jednej strony jest to zrozumiałe. Lektura słowa Bożego nie jest prosta. Trudności interpretacyjne, archaiczny momentami język czy brak wiedzy koniecznej do uchwycenia rozmaitych niuansów związanych z powstawaniem natchnionego tekstu, mogą być dla wielu przeszkodą w regularnym kontakcie z Pismem Świętym. Z drugiej jednak strony nieobecność Pisma Świętego w życiu wielu katolików, świadczy o czymś znacznie poważniejszym. Chodzi mianowicie o brak umiejętności konfrontowania tekstu natchnionego z własnym życiem – umiejętności, która wykracza poza zwykłą wiedzę o Biblii; jest natomiast domeną modlitwy.
Nieznajomość Pisma Świętego, jak mawiał św. Hieronim, jest nieznajomością Chrystusa. I nie chodzi tu wyłącznie – dopowiedzmy to od razu – o znajomość stylów i charakteru poszczególnych redakcji, specyfiki konkretnych ksiąg czy też o wiedzę na temat trudniejszych partii tekstu. Owa wiedza, mimo że potrzebna, nie należy do istoty takiego kontaktu ze słowem Bożym, który – zgodnie z hasłem przewodnim aktualnego tygodnia biblijnego – ma nas prowadzić do napełnienia Duchem Świętym. Jest ona również stosunkowo łatwa do zdobycia. Najnowsze wydania Pisma Świętego są już tak przygotowywane, że obok tekstu znajduje się w nich kompetentny komentarz, a poszczególne księgi zawierają precyzyjne wprowadzenia. Ta „zewnętrzna” warstwa kontaktu ze słowem Bożym nie powinna więc być przeszkodą. A gdzie tkwi przeszkoda? W braku pragnień. Słowo Boże nie jest bowiem książką do czytania, ale sposobem spotkania z Bogiem. Nie chodzi więc o to, aby je tylko zwyczajnie czytać, choć taka lektura z pewnością jest ważna i ma swoje uzasadnienie. Chodzi natomiast o to, aby spotykać w nim Boga, a to już wiąże się z umiejętnością modlitwy Słowem Bożym. Kościół daje nam dziś wiele okazji i narzędzi do takiej modlitwy. Powstają rozmaite szkoły modlitwy, warsztaty Lectio Divina, kursy chrześcijańskiej medytacji, rekolekcje na temat modlitwy z Pismem Świętym. Można w nich dowolnie wybierać. Pozostaje tylko kwestia pragnień. Czy rzeczywiście chcę spotkać Chrystusa w taki sposób? Czy chcę zasmakować przygody wyjątkowego obcowania z Jego miłością za pośrednictwem natchnionego tekstu? Odpowiem od razu: nie ma innej drogi dla chrześcijanina, który pragnie być autentyczny w swoim sposobie przeżywania wiary. Odważnie głosić słowo Boże może tylko ten, kto nim żyje, kto czerpie z ukrytej w nim obecności Chrystusa. Ten właśnie napełnia się Duchem Świętym i otwiera na Jego moc. Jeśli tego nie zrozumiemy, zostaje nam wiara bez znajomości Chrystusa, wiedza bez mądrości, przykazania bez miłości. Takie życie nikogo nie przekona, a może nawet stać się powodem czyjegoś zgorszenia. Oby takie zgorszenie nie przychodziły nigdy za naszą przyczyną.
Aleksander Bańka