Zdarza się, że - czy to w kameralnych dyskusjach, czy ulicznych wrzaskach - pojawiają się natrętnie słowa, które w zamierzeniu mają stanowić coś w rodzaju wytrycha – mają tłumaczyć wszystko.
Zdarza się, że - czy to w kameralnych dyskusjach, czy ulicznych wrzaskach - pojawiają się natrętnie słowa, które w zamierzeniu mają stanowić coś w rodzaju wytrycha – mają tłumaczyć wszystko; na dodatek - jasno prosto, zrozumiale. Ich rzeczywista funkcja nie sprowadza się jednak, wbrew pozorom, do wyjaśniania czegokolwiek, słowa te mają za zadanie piętnować, stygmatyzować, mówiąc uczenie. A przy okazji stanowią znak po którym z zadowoleniem rozpoznają się nawzajem osobnicy, którzy słów tych używają, a zwłaszcza – nadużywają. Takie właśnie naszły mnie refleksje w trakcie lektury szkicu dominikanina, ojca Jacka Salija [zatytułowanego] „Zaściankowość i kołtuneria”. Niezwykle ciekawy esej o. Salija znalazłem w tomie szkiców „Religia i konserwatyzm: sprzymierzeńcy czy konkurenci” – stanowił on plon naukowej konferencji poświęconej religii, konserwatyzmowi i ich wzajemnym związkom. Pokonferencyjne wypowiedzi nie docierają jednak zwykle do szerszego grona czytelników – niekiedy, a tak jest w przypadku tekstu o. Salija, dzieje się tak z ewidentną szkodą dla polskiej debaty publicznej, a zwłaszcza intelektualnego poziomu tej debaty. I jeszcze uwaga. O. Jacka Salija miałem okazję posłuchać raz jeden, w burzliwych latach 80-tych. Było to świetne, przekonywujące wystąpienie wygłoszone bez gniewu i uprzedzeń, może zresztą dlatego było takie przekonywujące i dlatego tak bardzo zapadło mi w pamięć. Esej pisany jest w tym samym tonie. Postaram się zasygnalizować niektóre punkty argumentacji o. Salija, bo jego esej na pewno zasługuje na to, by przypomnieć go niegdysiejszym czytelnikom, a jednocześnie, chociażby w ten skrótowy sposób, pozwolić mu dotrzeć do szerszej publiczności; przy okazji - dodam także szczyptę refleksji i doświadczeń własnych. Szkic rozpoczyna autor od zakreślenia miejsca jakie wyrazy „zaściankowość” i „kołtuneria” (a więc także „zaścianek”, „kołtun”; „zaściankowy”, „kołtuński”) zajmują w zbiorowej świadomości Polaków. I zauważa, że – po pierwsze – nie znajdziemy odpowiedników tych wyrazów w żadnym innym języku, organizują zatem tylko i wyłącznie polską wyobraźnię. Po drugie, że użytkownicy słów takich jak „zaścianek” i kołtuneria” choćby tylko przez to, że słów takich w odniesieniu do innych ludzi, społeczności, grup społecznych używają, czują się tym samym „Europejczykami, ludźmi oświeconymi, naprawdę postępowymi (dla tej mentalności to synonimy)”; po trzecie zaś – słowa takie jak zaściankowość i kołtuneria „wypomina się tylko katolikom – nigdy ludziom niewierzącym czy protestantom, nigdy też formacjom liberalnym i lewicowym, nigdy promotorom i zwolennikom moralności >>alternatywnej<<, choćby nie wiem jak szkodliwe i niemądre rzeczy głosili”. Dalej -konstatuje o. Salij – „zaściankowość” i „kołtuneria” to również poręczne słowa-zarzuty, które jedni katolicy kierują przeciw innym katolikom „Obowiązuje bowiem niepisany dogmat, że wszystko co „w Polsce ciemne, ciasne, zacofane, zamknięte – jest katolickie”. W swoim szkicu o. Salij analizując teksty literackie (takie jak „Dzieje grzechu” Stefana Żeromskiego, „Moralność pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej, „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza) pokazuje jak długą i krętą drogę przebyły wyrazy „zaściankowość” i „kołtuneria” zanim stały się do cna wytartym pseudointelektualnym bilonem, który jest na ustach byle kogo i wywiesza na swoich transparentach byle kto. Kto ciekaw szczegółów i zakrętów tej drogi, sięgnie do samego źródła, a więc tekstu o. Jacka Salija. Dla zachęty przytoczę jedną jeszcze tylko uwagę autora: „/…/ wyraz >>kołtuneria<< więcej mówił o tych, którzy go wymyślili i używali, niż o tych, których miał określać> Wyraz ten wyrósł z egocentrycznej nieumiejętności wczuwania się w cudzy punkt widzenia, z narcystycznego uwielbienia dla tego wszystkiego co się samemu myśli i zamierza”. Tyle o „kołtunie”. Zostawiłem „zaściankowość” niejako na deser, bo z ludźmi wymachującymi zarzutem „zaściankowości” jak maczugą mam swoje własne, prywatne porachunki. Otóż zdarzyło się wiele lat temu, że brałem udział w pewnym telewizyjnym programie publicystycznym – pozostałymi dyskutantami byli posłowie, z tego jeden niezwykle agresywny i nieprzejednanie postępowy. Ten właśnie dyskutant, kiedy swój wątły mieszek z rzeczowymi argumentami opróżnił, złapał się – a wiadomo: tonący brzydko się chwyta – no więc właśnie, złapał się „zaściankowości”. „Pan jest zaściankowym socjologiem” - powiedział, uznając najwyraźniej, że w ten sposób zwycięsko kończy dyskusję. Zapytałem go wówczas, czy wie - co to takiego zaścianek? Zaczerwieniony zaczął bąkać coś pod nosem. A kiedy powtórzyłem swoje pytanie – zaczął rozpaczliwie się rozglądać, jakby szukając pomocy. Od ostatecznej kompromitacji uratował go litościwy, prowadzący program redaktor. No cóż, tak to bywa, kiedy ktoś zna słowo „zaścianek” tylko z partyjnych biuletynów, a w szkole siedział najwyraźniej w oślej ławce.