Wszyscy chcemy być szczęśliwi, zdrowi i piękni. I to jest dobre i naturalne. Na potwierdzenie tych słów niech służy fakt, że to pragnienie podzielają wszyscy ludzie - bez względu na to, w jakim czasie i w jakim miejscu na świecie przyszło im żyć
Św. Ludwina brewiarz.pl Wszyscy chcemy być szczęśliwi, zdrowi i piękni. I to jest dobre i naturalne. Na potwierdzenie tych słów niech służy fakt, że to pragnienie podzielają wszyscy ludzie - bez względu na to, w jakim czasie i w jakim miejscu na świecie przyszło im żyć. Jeśli różnią się w tym względzie od siebie to tylko definicją tego, co uważają w danym momencie za szczęście, zdrowie czy piękno. Nic więc dziwnego, że dokładnie tego samego chciała dzisiejsza patronka, św. Ludwina, czy w wersji spolszczonej Ludmiła. Można nawet powiedzieć, że miała w tym względzie nieco szczęścia, bo ta urodzona w Holandii, w roku 1380, w szlacheckiej, choć ubogiej rodzinie, dziewczyna obdarzona była nieprzeciętną urodą. Co prawda, w wieku 7 lat, złożyła ślub dozgonnej czystości, ale nie przeszkadzało to w niczym by w wieku 15 lat kręciło się wokół niej liczne grono adoratorów. Wszystko to wyglądało na podręcznikowe szczęśliwe życie, przynajmniej aż do momentu wejścia przez dzisiejszą patronkę na lód, co miało miejsce pewnego zimowego dnia. Zwykła zabawa zakończyła się upadkiem. Zwykły upadek złamaniem kości. Tylko złamana kość była niezwykła, bo kompletnie nieznana lekarzom w XIV wieku. Otóż św. Ludwina złamała sobie kość pacierzową, czyli ogonową. Złamania nie było widać, ale ból był obezwładniający. Do tego w wyniku urazu pojawił się stan zapalny i infekcja. Dziewczyna została położona do łóżka i zasadniczo przez kolejne 38 lat życia już z niego nie wstała. Próbowała jeszcze chodzić czołgając się na rękach, gdy nogi w wyniku powikłań odmówiły jej posłuszeństwa, ale z czasem i tej aktywności została pozbawiona. Pozostawiona w łóżku, skazana na samotność, ból i odleżyny dostawała wręcz szału. Zapach, który roztaczało jej chore ciało był nie do zniesienia dla domowników, dlatego do opieki nad nią zatrudniono pewną kobietę. Ta nie specjalnie wywiązywała się ze swoich obowiązków, ale była jedyną osobą, która w ogóle chciała to robić. Św. Ludwina buntowała się przeciw temu i wprost prosiła ludzi, by ktoś z litości pozbawił ją życia. Jeżeli zastanawiacie się państwo jakim cudem ta kobieta została wyniesiona do chwały ołtarzy, to odpowiedź jest zaskakująco prosta. Oto pewnego dnia odwiedził ją spowiednik i przypomniał mękę i śmierć Pana Jezusa. Te zwykłe słowa nagle otworzyły jej oczy na możliwą wartość, a nawet sens cierpienia. Od tego spotkania rozpoczęła się w niej wewnętrzna przemiana. Już nie błagała ani o zdrowie, ani o śmierć, ale o to by swoim cierpieniem mogła nawrócić jak najwięcej grzeszników, przynieść ulgę duszom w czyśćcu cierpiącym. Tak jak do tej pory nikt jej nie odwiedzał, tak teraz zaczęto tłumnie do niej przychodzić, polecać się jej modlitwie, prosić o rady. Wszystkie dary, jakie jej składano, oddawała jednak ubogim, bo sama żyła jedynie przyjmowaną codziennie Eucharystią. Św. Ludwina zmarła 14 kwietnia 1433 roku w wieku 53 lat. Czy wiecie państwo, jak nazywa się miasteczko, w którym spędziła całe swoje życie? To holenderska miejscowość Schiedam [ swidam ] koło Rotterdamu.