Tak się złożyło, że musiałem kupić pewne urządzenie. Po prostu to, które miałem dotychczas, się popsuło. Teoretycznie mógłbym bez takiego urządzenia żyć, ale siła przyzwyczajenia nie jest w takich sytuacjach bez znaczenia.
Zajrzałem więc do internetu, znalazłem urządzenie odpowiadające moim potrzebom oraz wymaganiom i już miałem je zamówić, gdy coś mnie powstrzymało. Chciałem rzecz odebrać w sklepie, bez czekania, aż kurier mi ją dowiezie. Tymczasem w sieciowym sklepie niezależnie od tego, czy klient chciał dostarczenia towaru do domu czy też, tak jak ja, planował osobiście się pofatygować między półki, żądano ode mnie podania nie tylko adresu zamieszkania, ale również adresu mailowego i numeru telefonu. Bez podania tych danych zamówić się nie dało.
Postanowiłem więc spróbować szczęścia w placówce handlowej. Wydrukowałem z internetu informacje o produkcie i pojawiłem się w sklepie. Wybranego przeze mnie modelu urządzenia nie było. „Ale w magazynie macie, więc zamówcie” - pomachałem w stronę młodego sprzedawcy kartką zawierającą wydruk z internetowego sklepu. „Najlepiej samemu zamówić” - ekspedient patrzył na mnie jak na natrętną muchę. „Jakbym chciał zamawiać przez internet, to bym tu nie sterczał” - żachnąłem się. Pan z miną cierpiętnika zabrał się więc za zamawianie towaru, żądając ode mnie wszystkich danych, łącznie z adresem zamieszkania i mailowym. Był bardzo zdziwiony, gdy odmówiłem ich podania. „Muszę to mieć, żeby złożyć zamówienie” - wyjaśnił wyraźnie rozzłoszczony. Nie rozumiał mojego oporu.
Mógłbym tu dalej opowiadać perypetie związane z próbą zakupu zwykłego urządzenia bez podawania sprzedawcy mnóstwa moich danych, ale muszę przerwać, ponieważ natknąłem się na zastanawiającą wypowiedź wysokiej rangi przedstawicielki Facebooka. Przepytywana przez media, czy jej firma przewiduje opcję pozwalającą użytkownikom na uniemożliwienie serwisowi zbierania na ich temat jakichkolwiek informacji przydatnych reklamowo, stwierdziła: „Nie mamy tego typu opcji na najwyższym poziomie” po czym dorzuciła: „Gdyby istniał taki produkt, to powinien być płatny dla użytkowników”.
Inaczej mówiąc, pani z globalnego serwisu społecznościowego powiedziała do mnie (i do miliardów innych ludzi), że jeśli ktoś chce całkowitej ochrony swoich danych i w ogóle informacji o nim, o tym, jak korzysta z usług jej firmy, to musi za to zapłacić. Bardzo przepraszam, ale mnie natychmiast skojarzyło się to z płaceniem za ochronę knajpki lub sklepiku, popularnie nazywanym haraczem. Jaka wiadomo, ściąganie haraczy nie jest działalnością moralnie obojętną.
Od 25 maja 2018 r. także w Polsce zaczną obowiązywać przepisy europejskiego rozporządzenia o ochronie danych osobowych. Na mój rozum jedna z podstawowych zasad tej ochrony powinna brzmieć: „Nie zbieraj danych, które w konkretnej sytuacji nie są niezbędne dla załatwienia sprawy”. Tego wymaga szacunek dla godności każdego człowieka. Nie traktuj go i informacji o nim, jak towaru, na którym można dobrze zarobić.