One się nie bały. Trzymało je natomiast drżenie i były w ekstazie – tak przynajmniej opisuje Ewangelista Marek skutki spotkania niewiast z aniołem w pustym grobie Jezusa. Może dlatego zachowywały się tak dziwnie? Być może również dlatego dziwnie zachowuje się wielu spośród tych, którzy także dziś doświadczają spotkania z mocą Zmartwychwstałego Boga…
Maria Magdalena, Maria (matka Jakuba) i Salome – te właśnie kobiety wymienia św. Marek, opisując poruszające wydarzenia u grobu Jezusa, w poranek zmartwychwstania. Przyszły tam, żeby namaścić ciało Jezusa wonnościami. Prawdopodobnie, ze względu na późną porę i rozpoczynające się święto Szabatu, nie zdążyły tego zrobić w dniu pogrzebu, lub zrobiły tylko pobieżnie. Teraz, gdy tylko szabat się zakończył, wróciły do grobu, żeby dopełnić zwyczaju. Szły pełne wątpliwości, czy ich misja przyniesie pożądany skutek. Wejście przywalone było ciężkim głazem, którego kobiety – nawet we trzy – nie były w stanie odsunąć. Czy znajdzie się ktoś, kto będzie chciał im pomoc? Przecież miejsce pochówku zmarłych było strefą nieczystą – bez powodu nie zaglądał tam nikt przypadkowy, aby nie zaciągać nieczystości, którą później trzeba było zdejmować, zgodnie z przepisami prawa. Jakie więc było zdumienie kobiet, gdy zobaczyły, że wielki głaz jest już odwalony. Mało tego – ich zdumienie jeszcze się wzmogło, gdy weszły do środka i zamiast ciała Jezusa, ujrzały młodzieńca w białej szacie, siedzącego na płycie grobowej, po jej prawej stronie. „Bardzo się przestraszyły” (Mk 16, 5) – czytamy w Biblii Tysiąclecia. Jednak w greckim oryginale Ewangelii Marka pojawia się w tym miejscu słowo eksethambēthēsan, co można przetłumaczyć: zdumiały się, wpadły w osłupienie. Właśnie do tego ich stanu nawiązał w swych pierwszych słowach ów anielski młodzieniec. Zwracając się do nich nie powiedział: nie bójcie się, ale: mē ekthambeisthe – nie bądźcie zdumione, osłupiałe, onieśmielone; nie dziwcie się (por. Mk 16, 6). Objawienia anielskie zazwyczaj budzą u ich świadków jakieś doznanie strachu, pewien lęk. Wielokrotnie mamy tego przykłady w Piśmie Świętym. Tym razem jednak strach został przykryty innym, mocniejszym doświadczeniem, które wprawiło kobiety w osłupienie i stopniowo rozlewało się w nich, skutkując czymś, czego nie sposób sprowadzić do lęku, jak to czyni – nieco niezręcznie – polski tłumacz w Biblii Tysiąclecia. Ewangelista zanotował, że kobiety wyszły pospiesznie i uciekły z grobowca, jednak nie dlatego że kierował nimi strach. Marek zapisał natomiast, że trzymało je drżenie i ekstaza (tromos kai ekstasis) (por. Mk 16, 8). One biegły w niesamowitym uniesieniu. Ich emocje musiały być mieszanką olśnienia, zachwytu, niedowierzania, onieśmielenia, radości i szczęścia. Cała scena kończy się następującą puentą Ewangelisty: „Nikomu też nic nie oznajmił, bo się bały” (Mk 16, 8), jednak – można by dopowiedzieć – nie tego, czego doświadczyły, ale tego, co z pewnością spotkałoby je, gdyby w takim stanie zaczęły opowiadać o swych doznaniach. Ot, „durne” baby, poprzestawiało się im w głowach. Tak właśnie mógłby powiedzieć opanowany, racjonalny świadek ich zachowania, widząc grupkę kobiet trzęsących się w ekstazie. Jakże bardzo by się pomylił. Mistycy znają doskonale ten stan. Gdy przychodzi po raz pierwszy, skontrolowanie go i całkowite opanowanie równałoby się nieomal autoagresji. Nic więc dziwnego, że z zewnątrz może czasami przypominać jakąś formę szaleństwa. Dopiero z czasem – gdy powraca – staje się doświadczeniem bardziej wsobnym, wewnętrznym, mniej ekspresyjnym, dojrzalszym. Pojawia się zresztą nie tylko u mistyków. W różnych, mniej lub bardziej zbliżonych formach doświadczają go niekiedy uczestnicy rozmaitych spotkań modlitewnych, czuwań, wieczorów uwielbienia. Ktoś z zewnątrz powiedziałby: oszaleli – trzęsą się, płaczą, podnoszą ręce, śpiewają. Jakże łatwo skrytykować człowieka, który właśnie, w głębi serca, doznaje najważniejszego spotkania swego życia, odkrywa, że ma ono sens, przeżywa poranek zmartwychwstania jak owe „durne” baby z Markowej Ewangelii. Nie znaczy to, oczywiście, że wszystko mamy bezkrytycznie akceptować. Wydaje mi się jednak, że niejednokrotnie powinniśmy naszym bliźnim okazywać zdecydowanie więcej wyrozumiałej życzliwości, zamiast od razu piętnować ich odbiegające od naszych racjonalnych standardów zachowania, a w skrytości serca najzwyczajniej im zazdrościć.