W Wielkanocny Poniedziałek jedną z najważniejszych informacji podawanych w mediach było znalezienie w Katowicach na klatce schodowej jednego z bloków, małego, wyglądającego na trzy lata, chłopca.
Okazało się, że bardzo trudno nawiązać z nim kontakt, więc policja poszukująca jego rodziców lub opiekunów zdecydowała się udostępnić wizerunek malca. Decyzja okazała się słuszna. Chłopczyk został rozpoznany, udało się nie tylko ustalić jego personalia, ale także znaleźć najbliższych.
Nie trzeba być mistrzem empatii, aby się domyślić, że w tle całego wydarzenia dokonał się jakiś dramat ludzki. W szczęśliwych rodzinach, które nie przeżywają poważnych problemów, takie rzeczy raczej nie mają miejsca.
Docierające do mediów wiadomości były szczątkowe. Najpierw podano, że znaleziono matkę dziecka. Jak podkreślano w doniesieniach - była trzeźwa. Wiem, że ostatnio namnożyło się informacji o zaniedbanych dzieciach, których rodzice byli pijani, ale jednak położenie akcentu na fakt, że mama znalezionego chłopca nie była pod wpływem alkoholu, zabrzmiało w moich uszach jak poważny zgrzyt. Może wystarczyło po prostu nic na ten temat nie mówić, skoro nie była pijana? Pytam, bo szczerze mówiąc, nie wiem, czy podanie wszem wobec, że była trzeźwa, miało działać na jej korzyść czy na jej niekorzyść w oczach odbiorców.
Moja wątpliwość nie bierze się znikąd. Jest skutkiem, wręcz nieuniknioną konsekwencją, dalszej narracji części mediów w sprawie znalezionego na klatce schodowej chłopczyka. We wtorek od samego rana głównym uzupełnieniem dotychczasowych bardzo mizernych informacji na ten temat było sformułowanie mówiące, że matka dziecka ma usłyszeć zarzuty i grozi jej nawet pięć lat więzienia. Jakby ukaranie tej kobiety było w tym momencie najistotniejsze.
Od razu przypomniał mi się znajomy pracujący w pewnej dużej firmie. Według jego opowieści, jeśli w przedsiębiorstwie cokolwiek idzie nie tak, jeśli dochodzi do jakiejś porażki, a nawet jeśli sukces nie jest wystarczająco duży, wtedy jedyną ważną sprawą zarówno dla kierownictwa, jak i dla załogi, jest znalezienie i ukaranie winnego zaistniałej sytuacji. „A co z przyczyną niepowodzenia?” - zapytałem, gdy pierwszy raz o tym opowiadał. „To nikogo nie interesuje” - mruknął niechętnie. „Czyli sytuacja może się powtórzyć?” - dociekałem, ale nie otrzymałem odpowiedzi.
W sposobie informowania o znalezionym w Katowicach chłopczyku zabrakło mi choćby minimalnego zainteresowania człowiekiem, elementarnego zatroskania o niego. Priorytetowe okazało się ukaranie kogoś. Bez nawet próby ustalenia, co się naprawdę stało i jakie były powody zdarzeń. Czy na tym polega dziennikarstwo pokoju, o które apeluje papież Franciszek? Mam poważne wątpliwości.