To już nie jest pytanie akademickie. To codzienność. W rozmaitych środowiskach, wśród ludzi mniej lub bardziej aktywnie zaangażowanych w życie Kościoła, w rozmowach, które prowadzą między sobą duchowni i świeccy, a nawet w donośnie brzmiących komentarzach płynących nie tylko z mediów, ale i z ambony – wszędzie słychać surowe oceny, oskarżenia, a nawet złorzeczenia. Ich adresatem jest papież Franciszek.
Nie pamiętam sytuacji, aby któryś ze współczesnych papieży budził tak skrajne emocje. Nie, nie chodzi o osoby, delikatnie mówiąc, niezwiązane z Kościołem, zwalczające go, bądź też dyżurnie krytykujące wszystko, co wiąże się z Bogiem, wiarą, religią. Tacy byli, są i będą, a ich głos często łączył się z atakiem na papiestwo i papieża. Doświadczyli tego w równym stopniu zarówno obecny papież, jak i jego poprzednicy. Chodzi natomiast o tych krytyków Franciszka, którzy wywodzą się z kręgów kościelnych, co więcej – kochają Kościół i są o niego przejęci autentyczną troską. Właśnie z ich ust płyną często słowa oskarżeń i surowej krytyki. Nawet bardzo surowej. Tematów jest co najmniej kilka – na przykład delikatna i bardzo drażliwa kwestia komunii świętej dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych, czy problem przyjmowania uchodźców islamskich. Nie roszczę sobie prawa do ostatecznych rozstrzygnięć, ani do udzielania wyczerpujących odpowiedzi na dylematy rozpalające umysły wielu mądrych głów. Chciałbym jednak sięgnąć nieco głębiej, przebić się przez zewnętrzny poziom tych bądź co bądź ważnych dyskusji i postawić pytanie bardziej fundamentalne. Przynajmniej dla mnie: Czy katolik może źle mówić o papieżu? Od razu wyjaśnię. Nie chodzi mi o podnoszone dylematy, głośno wyrażane wątpliwości, otwarcie stawiane pytania. Te powinny być wypowiadane. Szczera dyskusja jest jak najbardziej zasadna – zwłaszcza, jeśli jej celem nie jest okopanie się na z góry upatrzonej pozycji, ale chęć zrozumienia drugiego. Mam wrażenie, że takiej chęci bardzo nam dziś brakuje. Zamiast tego sercami wielu krytyków papieża rządzi lęk, a wypowiadane pod jego wpływem słowa są bardzo surowe i apodyktyczne. Gdzieś w tle pojawia się narracja, że gdy ojciec błądzi, synowie powinni go upominać, i że przecież św. Paweł też napomniał św. Piotra. Być może. Nie za bardzo jednak widzę w tej chwili w Kościele kogoś pokroju św. Pawła (chyba, że papież Benedykt XVI, który jednak daleki jest od dyscyplinowania Franciszka). Mam natomiast wrażenie, że domorosłych Pawłów namnożyło się bardzo wielu. Zbyt wielu. Padają więc oskarżenia, że Franciszek niszczy Kościół, że podważa wartość małżeństwa, że osłabia fundamenty wiary i moralności. Słucham tych oskarżeń i nie potrafię się wewnętrznie z nimi zgodzić. Odpycha mnie w nich najpierw sposób, w jaki są formułowane. Ich agresja i buta ma w sobie coś mrocznego, jakąś demoniczną zapiekłość, która każe mi sądzić, że taki styl nie jest z Ducha Bożego – że nie podoba się Panu Jezusowi. Nie znaczy to, oczywiście, że ja sam wszystko rozumiem. Co więcej, ja również nie godzę się na taką interpretacje słów papieża, która uderzałaby w fundamenty katolickiego nauczania – na przykład tego dotyczącego świętości i nienaruszalności małżeństwa. Mam jednak przed oczyma dramaty ludzi, z którymi wielokrotnie się spotykam. Mam obraz młodej mamy – kobiety żyjącej w związku niesakramentalnym, która jakiś czas temu przeżyła Seminarium Odnowy Wiary, i która modli się, czyta Słowo Boże i regularnie, z ogromną tęsknotą płacze, nie mogąc przystępować do komunii świętej. Równocześnie mam obraz mężczyzny żyjącego w poprawnym, sakramentalnym związku, który w jednej z rozmów stwierdził, że raz w roku spowiedź mu wystarczy, bo nie ma zaufania do klechów, a ponieważ żyje poprawnie i daje na tacę, to mu się komunia należy – jak psu kiełbasa. Noszę w sobie te dwa obrazy i pytam się zawsze, w którym sercu Pan Jezus chciałby się znaleźć; w którym czułby się bardziej kochany. Nie twierdzę wcale, że owa młoda mama powinna mieć prawo przystępować do komunii świętej. Ja po prostu chyba czuje – nie do końca rozumiem, ale czuje – co chce nam wszystkim pokazać papież Franciszek.