"Nie chcieliby państwo pożyczyć Panu Bogu jakiegoś ubrania?". Nie musi być nowe, grunt żeby dane od serca. „A może moglibyście pożyczyć Panu Bogu trochę pieniędzy na szpital?"
Bł. Artemides Zatti brewiarz.pl "Nie chcieliby państwo pożyczyć Panu Bogu jakiegoś ubrania?". Nie musi być nowe, grunt żeby dane od serca. „A może moglibyście pożyczyć Panu Bogu trochę pieniędzy na szpital?". Zastanówcie się państwo, każdy grosz się liczy. A właściwie to każde centavos, bo to jest argentyński odpowiednik grosza. Tak czy inaczej dokładnie z takimi dwoma pytaniami do swoich znajomych i nieznajomych zwracał się dzisiejszy patron, Włoch z urodzenia, Argentyńczyk z zamieszkania. Jego pytania tylko na pozór był żartobliwe. W istocie były nieustanną lekcją pokory dla tego człowieka, który w wieku 28 lat zobowiązał się wobec Maryi do służby chorym i potrzebującym zamieszkującym tereny wokół Viedma, najstarszego miasta w Patagonii. W praktyce sprowadzało się to do misji niemożliwej – utrzymania na odludziu szpitala dla biedaków i bezdomnych, który rozrósł się w szpital św. Józefa jeden z pierwszych w tej części Ameryki Południowej. Ponieważ placówka ta cierpiała na nadmiar pacjentów i braki kadrowe przez 40 lat pracy w niej nasz dzisiejszy patron zdążył opanować zawód aptekarza, asystenta na sali operacyjnej, pielęgniarza, administratora, a przede wszystkim kierownika tej instytucji. Przez te niemal pół wieku służby zyskał od mieszkańców przydomek „dobrego samarytanina” i "krewniaka wszystkich biedaków". Jego prostota i ufność Bogu przełamywały wszelkie ludzkie trudności. Zresztą, gdy w dniu 15 marca 1951 roku zmarł po długim, oddanym służbie Bogu i bliźnim życiu, to mieszkańcy Viedmy w uznaniu jego wielkich zasług, nazwali jego imieniem szpital i główną ulicę swego miasta oraz postawili ku jego czci pomnik. Pozostaje tylko wyjaśnić w jaki to sposób dzisiejszy patron w ogóle trafił do Patagonii czyli aż na koniec świata? Prosto. Gdy przyszedł na świat w 1880 roku we Włoszech jego rodzice ledwie wiązali koniec z końcem. Jedynym sposobem na przeżycie dla całej rodziny okazała się emigracja do Argentyny, gdzie jakiś krewny obiecywał pracę. Oczywiście na miejscu nie było już tak różowo, ale dało się przynajmniej zarobić na chleb. Bohater tej historii doskonale więc poznał życie tych, którym przed obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy zobowiązał się pomagać w zamian za uleczenie go ze śmiertelnej choroby – gruźlicy. W Argentynie nasz dzisiejszy patron poznał też coś jeszcze – życie oddane Bogu we wspólnocie salezjańskiej. A kiedy wstąpił do zakonu i w 1908 roku przyjął święcenia to wysłano go gdzie? Do Patagonii, do miasta Viedma. Resztę jego historii już państwo znacie. Pozostaje tylko ustalić jak się nazywa? To błogosławiony Artemides Zatti.