Podczas niedawnej oscarowej gali Frances McDormand, która odebrała nagrodę za naprawdę znakomitą rolę w filmie „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, niespodziewanie poprosiła, aby wstały wszystkie obecne na sali kobiety nominowane w tym roku do wyróżnienia przyznawanego przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej.
Gdy jej prośba została spełniona, aktorka nagrodzona Oscarem już po raz drugi, powiedziała: „To byłby zaszczyt, gdyby wszystkie nominowane we wszystkich kategoriach, stanęły dziś razem ze mną. Aktorki, kobiety-filmowcy, producentki, reżyserki, scenarzystki, operatorki, kompozytorki, scenografki, wszystkie! Okej, rozejrzyjcie się dookoła, bo każda z nas ma do opowiedzenia niezwykłe historie i projekty, na które potrzebuje dofinansowania”. Swoje wystąpienie zakończyła przywołaniem tzw. klauzuli różnorodności, gwarantującej m. in. spełnienie warunków równouprawnienia w przemyśle filmowym.
Przemowa Frances McDormand odbiła się szerokim echem i spotkała się zasadniczo z bardzo pozytywnym przyjęciem. Jednak jest w całym tym wydarzeniu coś wciąż niepokojącego. Jest coś niedobrego w tym, że nadal potrzeba takich demonstracji. Że kobiety muszą manifestować i udowadniać swoją obecność, liczebność, umiejętności, profesjonalizm, siłę. Że muszą wstawać z foteli na wypełnionej po brzegi sali, aby je dostrzeżono.
Nie udało mi się obejrzeć z wyprzedzeniem wszystkich dzieł nominowanych w tym roku do Oscara w kategorii „Najlepszy film”. Widziałem tylko trzy z nich. Dopiero dzisiaj uświadomiłem sobie, że głównymi bohaterkami wszystkich trzech są kobiety. Zdałem sobie też sprawę, że oglądając je, nie zastanawiałem się, jakiej płci jest pierwszoplanowa postać.
Jeden z filmów, które zobaczyłem, opowiada o właścicielce gazety, stającej przed koniecznością podejmowania bardzo trudnych decyzji. Ten właśnie film pokazano uczestnikom zorganizowanego kilka dni temu spotkania na temat obecności kobiet w mediach i w debacie publicznej. Przy okazji podano, że w Polsce 70 proc. prezenterów i dziennikarzy zatrudnionych w mediach to mężczyźni. Niemal 80 proc. osób wypowiadających się w mediach z pozycji eksperckiej to również mężczyźni. I choć zmiany już się dokonują, to wciąż jest tu wiele do zrobienia.
Rok temu aktorka Julia Roberts zamieściła na Instagramie swoje zdjęcie bez makijażu. Opatrzyła je takim komentarzem:
„Perfekcjonizm wyglądu zewnętrznego stał się chorobą ludzkości. Kobiety nakładają na twarze tony makijażu, by ukryć niedoskonałości. Pozwalamy sobie wstrzykiwać botoks, głodujemy, by osiągnąć idealne kształty. Za wszelką cenę chcemy siebie naprawić, ale nie da się naprawić czegoś, czego nie widać. To nasze dusze potrzebują pomocy. Nadszedł czas, by sobie to uświadomić. Jak możemy oczekiwać, że ktoś nas pokocha, jeśli same siebie nie kochamy? Zacznijmy budowanie relacji od swojego wnętrza. Nie ma znaczenia, jak wyglądamy, ważne jest to, co do siebie czujemy. Publikuję dziś swoje zdjęcie bez makijażu. Wiem, jak wyglądam, wiem, że mam zmarszczki, ale dzisiaj chcę popatrzeć głębiej. Chcę zajrzeć w swoją duszę, zauważyć swoje prawdziwe Ja, to kim jestem naprawdę. Chciałabym, byście i wy dostrzegły i uszanowały swoją najgłębszą i najprawdziwszą istotę, pokochały siebie takimi, jakimi jesteście”.