Po ostatnim moim felietonie jeden ze słuchaczy przysłał na adres naszego Radia maila radząc mi żebym wysłuchał, tu cytuję: wykładu pani dr Ewy Kurek na temat historii Żydów i Polski oraz wzajemnych stosunków. Myślę, że może zamiast poświęcać następny felieton tematowi incydentu z wodzisławskiego lasu (uważam że to wydarzenie bardzo mało istotne, wyglądające na niezbyt udaną prowokacje nieprzychylnych naszej ojczyźnie mediów) mógłby ksiądz jeszcze raz odnieść się do relacji polsko-żydowskich, ale już w świetle informacji z wymienionego wyżej wystąpienia.
Autorowi tego maila bardzo dziękuję najpierw za podpis imieniem i nazwiskiem, łącznie z dresem mailowym. Bardzo to sobie cenię, zwłaszcza, że to rzadkie dziś zachowanie i za tę sugestię. Tego wykładu wysłuchałem, ale mimo wszystko wrócę, jak zapowiedziałem do wydarzenia spod wodzisławskiego lasu.
Zanim jednak o tym kilka myśli, to nie mogę nie rozpocząć od tego, co dziś, wszak słyszymy się środę i to nie byle jaką środę, bo popielcową. Jest w niej coś niezwykłego. Z jednej strony to najzwyklejszy, powszedni dzień tygodnia, a z drugiej nasze kościoły tego dnia są wypełnione po brzegi. Mamy w sobie jakiś wewnętrzny imperatyw, by tak poukładać dzień, żeby rozpocząć Wielki Post od schylenia głowy dla posypania jej popiołem. Warto to sobie cenić, choć warto by było też równie umiejętnie układać sobie niedziele, żeby jak najrzadziej opuszczać Eucharystię.
Przy okazji dwie podpowiedzi. Pierwsza, zwróćmy proszę uwagę na to schylić głowę. Zdaje mi się, że dziś zbyt często wobec bliźnich i siebie nawzajem mam głowy podniesione arogancko wysoko i zarozumiale zadarte nosy. Druga podpowiedź jest trochę przewrotna i symboliczna oczywiście. Nie wiem, czy zamiast głowy, a może lepiej razem z nią do posypania popiołem nie warto byłoby wystawić też języka z intencją o umiejętność jego pohamowywania.
Bo jeśli czytam, że ktoś publicznie pod adresem kogoś mówi, że musi mieć świra, albo równie publicznie słyszę, że kogoś nazywa się chciwym parchem, a jeśli do tego dołożymy język debaty publicznej, sejmowej, medialnej i naszych rozmów, to myślę, że czas najwyższy na posypanie popiołem także naszych języków.
My mamy w mszalnym akcie pokuty takie zdanie: zgrzeszyłem myślą, mową i uczynkiem. Język, mowa jest pośrodku, między myślą, a uczynkiem. Warto też i o tym pamiętać, że słowa są skutkiem myśli, a bywa, że często też zapowiedzią czynów.
A teraz już do tego zapowiedzianego tydzień temu tematu. Czemu o tym wspominam trochę sprawę odgrzewając, ano bo jestem wnukiem powstańca śląskiego, który za swoją powstańczość w czasach hitlerowskiej okupacji miał IV, ostatnią grupę przynależności obywatelskiej z wszystkimi tego konsekwencjami, a jego syn, a mój ojciec z tego samego tytułu wylądował na przymusowych robotach w Niemczech.
I choćby z tego tylko tytułu niepokoi mnie nonszalancka bagatelizacja i marginalizacja tamtego wydarzenia. Zresztą jak się okazuje nie tylko tego, bo bodaj w Warszawie miały miejsce nawet wykłady z gloryfikacją rządów Hitlera.
Ok. być może było to wydarzenie marginalne, pojedyncze w sensie wyrazu, ale z całą pewnością poprzedzone wcale nie krótkim czasem istnienia, organizacji i funkcjonowania środowiska. Nie przekonuje mnie też pogląd, że to nie było jakieś publiczne epatowanie. To, że jakieś zło nie jest jeszcze publicznym epatowaniem w moim przekonaniu nie usprawiedliwia traktowania go, jako incydentu tylko, a przez to nie bycie publicznym epatowaniem nie przestaje też być złem, czy zagrożeniem. A rzecz dotyczy, co by nie rzec faszyzmu z nazistowską filozofią w tle, z którym mamy jak najgorsze wspomnienia i pewno z takiej to logiki dmuchania na zimne mamy w Kodeksie Karnym paragraf 256.
Prawdę mówiąc, ja w związku z tamtym wydarzeniem mam dwa żale. Pierwszy do TVNu, czemu emisja tego reportażu była z takim opóźnieniem, od kwietnia do stycznia, prawie dziesięć miesięcy. Nawet jeśli potrzebny był czas na weryfikację, jakieś potwierdzenia, to i tak długo, zwłaszcza, że sprawa była słusznego kalibru. Nie wiem, może to za daleko idąca teza, ale może gdyby ta emisja byłaby wcześniej, to Marsz Niepodległości wyglądałby inaczej i mniej by nas dzielił w odbiorze i jego opisach?
Drugi żal mam do służb zajmujących bezpieczeństwem wewnętrznym. To, że jakieś grupy, nawet ruchy faszyzujące, skrajnie nacjonalistyczne są i będą to jest oczywiste i nawet normalne. Ale w moim przekonaniu od tego są służby dbające o bezpieczeństwo wewnętrzne, żeby o takich środowiskach wiedziały, o ich zasięgu, rozwoju i celach.
Wolałbym jednak, żeby takie zachowania nie musiały być demaskowane ukrytą kamerą, a były ukrócane cichym działaniem powołanych do tego instytucji.
Wyobraźmy sobie, że to zdarzenie nie zostaje upublicznione, nawet jeśli dla jednych jest mało istotne i marginalne, to jak daleko musiałby pójść rozwój tego, czy innych środowisk i co musiałoby się stać, żeby uznano, że miarka się przebrała.
W tego typu przestrzeniach chyba dobrze było by stosować taką medyczną logikę, lepiej zapobiegać niż musieć leczyć, bo im późniejsze leczenie tym trudniejsze.