"Helena - misja możliwa". Taki tytuł nosi książka, która dziś, 9 lutego, w urodziny śp. Heleny Kmieć, ma swoją premierę.
Ukazała się nakładem Wydawnictwa Salvator i jest zbiorem 24 rozmów z rodzicami, siostrą, wujkiem (bp. Janem Zającem), chłopakiem oraz przyjaciółmi Helenki z Wolontariatu Misyjnego "Salvator" czy z Duszpasterstwa Akademickiego w Gliwicach. W książce nie zabrakło też rozmowy z Anitą Szuwald, która razem z Heleną pojechała do Boliwii, i z siostrami służebniczkami dębickimi, które tragicznej nocy, 24 stycznia 2017 r., były w Cochabambie.
Jak mówią autorzy publikacji - Ewelina Gładysz i Przemysław Radzyński, ona nie jest napisana, lecz usłyszana i przeżyta, bo wszystkim spotkaniom towarzyszyło drżenie głosu i serca, łzy i ból, cisza i niedopowiedzenia. Tych emocji nie sposób ubrać w jakiekolwiek słowa. Zdecydowali więc, że w pełni oddadzą głos swoim rozmówcom, bowiem forma reportażu wymaga narracji, a na to, zaledwie rok po śmierci Heleny, jest jeszcze za wcześnie.
Jedno jest pewne: z tej książki wyłania się portret dziewczyny niezwykłej w swej zwyczajności, dla której nie było zadań niemożliwych do zrealizowania. To również opowieść o kimś, kto dla dobra i uśmiechu innych potrafił zdziałać bardzo wiele, i o kimś, kto zaplanował misję swojego życia (świętość), a potem wytrwale pracował nad tym, aby plan zrealizować.
Jaka więc była Helena Kmieć? "Była światłem. Znikała i pojawiała się z prędkością światła. Ogrzewała jak światło. Żyła porządnie, z pasją i szybko. Angażowała się we wszystko, czy to było sprzątanie, koszenie trawy, nauka hiszpańskiego, organizacja balu w duszpasterstwie akademickim czy przygotowywanie się do wyjazdu na misje" - powie jej mama Barbara i zaraz doda, że w tej dziewczynie drzemał też anioł z mieczem ognistym i w słusznej sprawie potrafiła się rozgniewać. Bo miała w sobie iskrę. Miała też fantazję, co udowadniała różnymi swoimi pomysłami.
Poruszające są też wspomnienia Teresy Kmieć, siostry Helenki, która znała ją jak nikt inny. Szczerze przyznaje, że nie raz i nie dwa miały swoje siostrzane spięcia (z biegiem lat często się przepraszały), ale przede wszystkim mocno się kochały, wspierały się i modliły się za siebie. Dziś, gdy Heleny już nie ma na ziemi, Teresa wciąż się modli, prosząc siostrę o wstawiennictwo w wielu sprawach (np. o dobrego męża) i daje świadectwo o jej życiu. "Zdaję sobie sprawę, że nie mogę idealizować siostry, a wiem, że nie była idealna, bo nikt nie jest. Myślę, że jej siła polega właśnie na tym - była człowiekiem jak każdy z nas, dlatego każdy może być taki, jak ona. To nie była święta z Księżyca, niepokalanie poczęta i predestynowana do śmierci męczeńskiej od urodzenia" - przyznaje i opowiada, że po śmierci dzieje się wiele dobrych rzeczy. A najważniejsze jest to, że ludzie modlą się za jej wstawiennictwem (doświadczając Bożej pomocy) i nawracają się.
Za serce chwytają w końcu słowa Michała Szuścika, z którym Helena miała się zaręczyć po powrocie z Boliwii. Jak przyznaje, Helena była najlepszą osobą, jaką znał do tej pory. Nawet kochała inaczej niż wszyscy - bez cienia egoizmu, a w relacji z nim szukała "czegoś na serio". "Mniej więcej tydzień później po tym, jak zaczęliśmy się spotykać, zapytałem ją: Co ja mogę zrobić dla Ciebie? A ona odpowiedziała mi: Wiesz co, my się razem nie modlimy" - opowiada i przyznaje, że nigdy nie próbował wchodzić pomiędzy nią a Pana Boga. Dlatego właśnie nie odwodził jej od pomysłu wyjazdu do Boliwii. Rozumiał, że "Boliwia jest w pakiecie z Helenką". Kiedyś natomiast, gdy rozmawiali o szczęściu, zapytał, dlaczego nie pójdzie do zakonu, skoro tak mocno Boga kocha. Odpowiedź Heleny ucieszyła Michała: czuła, że ma powołanie do małżeństwa i macierzyństwa.
Po śmierci Heleny wiele osób przy różnych okazjach mówi, że stara się ją poznawać i naśladować. Lektura książki "Helena. Misja możliwa" na pewno im w tym pomoże.
Publikujemy fragment książki: Głęboko w sercu czułam pokój.
Przeczytaj także:
"Helena. Misja możliwa". Wydawnictwo Salvator, Kraków 2018, ss. 438 Wydawnictwo Salvator