Pisał w XX wieku Emil M. Cioran „Na próżno Zachód szuka sobie formy agonii godnej jego przeszłości”
Pisał w XX wieku Emil M. Cioran „Na próżno Zachód szuka sobie formy agonii godnej jego przeszłości”. I jeszcze to: „Jakież to smutne widzieć jak wielkie narody żebrzą o dodatkową przyszłość”. Czy dzisiaj mamy powody przejmować się kasandrycznymi proroctwami piszącego wyrafinowaną francuszczyzną Rumuna? Opinie zawsze będą podzielone. Gustav Flaubert w napisanej w wieku XIX satyrze pokazuje dwa typy ludzkie, które zasadniczo dzieli tonacja w przewidywaniu przyszłości. Dzieli jak kolor czarny i biały. Jeden z nich „widzi przyszłość ludzkości w jasnych barwach. Człowiek nowoczesny idzie naprzód. Europa będzie odrodzona przez Azję… Zniknięcie zła w skutek zniknięcia niedostatku. Filozofia będzie religią. Zjednoczenie wszystkich ludów. Zabawy ludowe. /…/ [jego kompan zaś] widzi przyszłość ludzkości w ciemnych kolorach: człowiek nowoczesny jest pomniejszony i stał się maszyną. Końcowa anarchia rodzaju ludzkiego… Niemożliwość pokoju światowego. Barbarzyństwo wskutek przerostu indywidualizmu i szału wiedzy… Chamstwo powszechne. Wszystko już będzie tylko rozhulaniem się mas”. Tyle Flaubert. I co? Czyż nie przewidział dobrze spolaryzowanego do karykatury dwójwidzenia przyszłości? Jak jest dzisiaj? Jest spolaryzowanie. Jedni widzą jednoczącą się Europę jako realizację ponowoczesnego projektu. Podkreślają rozmaite „plusy dodatnie”, jak chociażby wygodę jaką daje strefa Schengen, tzn. praktyczny komfort podróżowania po Europie; podnoszą pod niebiosa zalety wspólnej europejskiej waluty, wiele mówią o wspólnych interesach państw Unii i europejskiej solidarności, radzi są temu co, określają jako język wartości europejskich, napędza ich walka z wykluczeniem społecznym i ksenofobią, niosą na sztandarach hasło tolerancji, w niej widząc zdobycz aksjologiczną i mądrość ponowoczesnej Europy; masową imigrację na Stary Kontynent postrzegają przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, jako szansę na ubogacenie kulturowe; integrację przybyszów z innych kontynentów widzą niekiedy poprzez asymilację, czasami przez tryumf multikulturalizmu, ale w każdym przypadku uznają integrację za proces, który w dłuższej perspektywie czasowej zakończy się pełnym sukcesem. Przyszłość Zachodu, jeśli sprowadzi się do implementacji, jak to określają - europejskich standardów postrzegają w tonacji piosenki Johna Lennona „Imagine” – jako spełnienie „marzeń wszystkich ludzi…”, a przynajmniej tych z ludzi, którzy podzielają ich wizje. Nie wszyscy są jednak tak optymistycznie nastawieni. Są wszak jeszcze inni Europejczycy, nazywani - przecież nie przez przypadek - eurosceptykami. Ci wyśmiewają bujanie w obłokach Lennona, lubią zaś niekiedy się powoływać na opinię ex-premier Wielkiej Brytanii, Margaret Thatcher, według której współczesny ekonomiczno-polityczny kształt Europy, czyli Unia Europejska „jest skazana na niepowodzenie, gdyż jest czymś szalonym, utopijnym projektem, pomnikiem pychy lewicowych intelektualistów”; eurosceptycy odwołują się do Tradycji, więc język europejskich wartości skłonni są postrzegać w kategoriach raczej konserwatywnych, zaś najnowsze zjawiska i wypadki, które spotykają Stary Kontynent widzą przez pryzmat nie rozwoju, ale degrengolady; migracja to dla nich pojęciowe zakłamanie – w milionach przybyszów widzą inwazję; tolerancja to dla eurosceptyków takie zachowania, które przez Innych, zwłaszcza tych pisanych z wielkiej litery, jest postrzegane jako wielkoduszne ustępstwo, a nie wymuszona przez słabość kapitulacja; za ubogacenie kulturowe skłonni eurosceptycy uznać coś, co silna kultura przyjmuje i asymiluje, nie zaś rozmywanie się kultury własnej w Inności. Niekiedy skłonni są interpretować najnowsze dzieje Europy w kategoriach spiskowych – przy czym nie idzie tu o tylekroć wykpiwaną spiskową teorię historii, ale o spiskową teorię polityki, ta zaś zdaje się opcją jak najbardziej możliwą, co przyznają nawet tacy filozofowie społeczni jak Bronisław Łagowski, którego o euroscetyzym podejrzewać nie sposób. Architektów Unii Europejskiej najlepiej odprawiliby tekstem Stanisława Wyspiańskiego: „Tak, by nam się serce śmiało do ogromnych, wielkich rzeczy. A tu pospolitość skrzeczy...”. Podsumowując – czy można powiedzieć: jedni widzieć będą pełne pół szklanki wody, drudzy – dostrzegać tylko puste pół szklanki? Sprawa nie jest aż taka prosta. Euroentuzjaści będą z werwą walczyć do upadłego o nowy wspaniały świat. Eurosceptycy nie zrezygnują z przestróg przed przedziwną śmiercią Europy (to tytuł książki Douglasa Murraya), czy ostatnimi dniami Europy (to tytuł książki Waltera Laqueura). Czy, niezależnie od siły prezentowanego chciejstwa, za jakiś czas okaże się, że tylko jedni z nich mają dzisiaj rację. Tertium non datur? A może dwa wskazane wyżej scenariusze i ten, który piszą dzisiejsi piewcy postępu, i ten, który wypełniają przestrogami konserwatyści staną się za jakiś czas nieaktualne, ba, anachroniczne? Może nowe, nieoczekiwane wyzwania pchną historię Starego Kontynentu w jeszcze innym kierunku? Niemożliwe? Wszak jeszcze nie tak dawno cały świat żył w cieniu „zimnej wojny”, a dzisiaj światowy komunizm, choć nie postęp, jest przecież w odwrocie… Jestem mocno przekonany, że jeśliby takie nowe, zmieniające wszystko wyzwanie miało się pojawić, to wygrzebie się z czeluści Internetu kogoś, kto je przewidział.