Gdyby nowelizacja ustawy o IPN odnosiła się tylko do „kłamstwa oświęcimskiego”, które jest penalizowane w kodeksach karnych wielu krajów, nie byłoby awantury.
Nowelizacja ustawy o IPN miała stworzyć instrument prawny do walki z niezwykle szkodliwym i niszczącym wizerunek państwa określeniem „polskie obozy koncentracyjne” czy „polskie obozy zagłady”. Odniosła jednak skutek odwrotny do zamierzonego. Wywołała ostre protesty ze strony Izraela oraz licznych żydowskich organizacji. Opanowane przez PiS media publiczne informowały, że protesty dotyczą sformułowania „polskie obozy koncentracyjne”, co nie jest prawdą. W zdecydowanej większości przedstawiciele Izraela oraz ważnych żydowskich organizacji podkreślali, że istotą sporu nie jest prawo Polski do obrony prawdy historycznej. Strona izraelska wielokrotnie nas wspierała w walce z kłamliwym i fałszującym historię sformułowaniem o „polskich obozach koncentracyjnych”. Gdyby nowelizacja ustawy o IPN odnosiła się tylko do „kłamstwa oświęcimskiego”, które jest penalizowane w kodeksach karnych wielu krajów, nie byłoby awantury. Jednak omawiana ustawa w ogóle nie zawiera zapisu literalnie dotyczącego tego sformułowania.
W dopisanym do ustawy rozdziale 6c „Ochrona dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego” znalazł się artykuł
Ten przepis nie ogranicza się jedynie do przypisywania Polakom odpowiedzialności za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę, ale także „za inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludzkości lub zbrodnie wojenne”. Wątpliwości nie biorą się z tego, że przypisuje się Polakom zbrodnie na Żydach popełnione przez Niemców, ale kwestionuje się – zdaniem krytyków ustawy – prawo do oceny zachowań tych Polaków, którzy faktycznie uczestniczyli w mordowaniu Żydów. Strona żydowska obawia się, że wprowadzenie nowych przepisów może spowodować, że każdy, kto będzie przypominał udział Polaków w mordowaniu Żydów, może zostać oskarżony i ukarany. Nie uspokaja ich znajdujący się w ustawie zapis, że cytowany przepis nie odnosi się do badań naukowych oraz działalności artystycznej. Powstaje bowiem problem zdefiniowania tego, czym są badania naukowe i kogo możemy określić jako profesjonalnego badacza, któremu przysługuje ochrona, a kto jest amatorem, a więc może być ścigany. Z pewnością takie prawo nie będzie zachęcało młodych badaczy, aby sięgać po niewygodne materiały i interpretować je w sposób niezależny i obiektywny. Podnoszona jest także przez stronę żydowską kwestia odpowiedzialności żyjących jeszcze świadków, którzy mają w swej pamięci zapisanych nie tylko Polaków, którzy im pomagali, ale także tych, którzy zajęli ich mienie, przejęli dobytek oraz denuncjowali Niemcom. Czy ich świadectwa mają być lekceważone albo ścigane przez prokuratorów jako niewystarczająco osadzone w faktach? Pytań zresztą jest więcej, jak chociażby w odniesieniu do zawartego w ustawie sformułowania „wbrew faktom”. Kto będzie rozstrzygał o wymowie faktów, skoro historia jest niekończącym się ciągiem dyskusji i interpretacji, kiedy jedne ustalenia są falsyfikowane na podstawie innych źródeł czy interpretacji? Cel ustawodawcy był szlachetny, ale uchwalono prawo, które wywołało skandal. Tymczasem Izrael w tej sprawie powinien być naszym sojusznikiem, a nie wrogiem. Dobrym pomysłem w tej sytuacji jest powołanie polsko-izraelskiej komisji historycznej, co zapowiedział premier Mateusz Morawiecki. Ważne są także działania prezydenta Andrzeja Dudy, który podkreśla, że Polska i Polacy mają prawo bronić się „przed ewidentnym pomówieniem, przed ewidentnym zakłamywaniem prawdy historycznej”, a jednocześnie dodaje, że „należy spokojnie wyjaśniać sprawę”. W swym ostatecznym kształcie ustawa musi być pomocna w obronie prawdy historycznej, a jednocześnie powinna rozwiać wszelkie wątpliwości, że jej ubocznym celem jest ograniczanie wolności badań historycznych czy zaprzeczanie współudziałowi niektórych polskich obywateli w zabijaniu Żydów podczas wojny.