Na karę 6 oraz 3,5 roku więzienia skazał dwoje kolejowych dyżurnych ruchu Sąd Apelacyjny w Katowicach.
Sędzia zaznaczyła, że oskarżeni nie mieli zamiaru doprowadzić do katastrofy – popełnili jednak przestępstwo, bo nie zachowali ostrożności koniecznej w okolicznościach, w jakich się znajdowali.
"N. w nienależyty sposób sprawdził położenie rozjazdów i nie zabezpieczył ich w należyty sposób, dając w efekcie sygnał zezwalający pociągowi Warszaw–Kraków na wjazd na niewłaściwy tor. Nie obserwował przejazdu pociągu ani jego sygnałów końcowych, zaniedbał też obserwacji wskazań pulpitu. Skutkowało to tym, że nie wiedział, na który tor skład ostatecznie wjechał" – mówiła sędzia, podkreślając, że były to rażące uchybienia w kierowaniu ruchem kolejowym. Dodała, że na podstawie wyjaśnień oskarżonego nie da się określić, dlaczego tak zrobił.
Działania N. miały wpływ na zachowanie Jolanty S. – wskazał sąd. Podobnie jak N. nie zachowała się zgodnie z przepisami – nie wyjaśniła przyczyny zajętości toru, na który skierowała pociąg Przemyśl–Warszawa, podając mu tzw. sygnał zastępczy bez wyjaśnienia przyczyn zajętości toru nr 1 i przy braku reakcji na niepojawienie się zajętości toru nr 2. Nie zareagowała też na sygnalizację o pociągu na szlaku. Zaniedbania tej oskarżonej były skutkiem rażących błędów Andrzeja N., dlatego sąd zróżnicował ich karę, nie zwalniając S. z odpowiedzialności, bo ona także złamała przepisy i działała wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Zgodnie z wyrokiem, N. ma odbywać karę w systemie terapeutycznym, w więziennym oddziale psychiatrycznym – od dawna zmaga się z problemami zdrowotnymi; po katastrofie kilka razy przebywał w szpitalu psychiatrycznym. Biegli uznali, że w chwili katastrofy był poczytalny. Sąd wskazał, że pogorszenie stanu zdrowia N. po katastrofie nie jest obojętne dla rozstrzygnięcia tej sprawy – wskazuje na wysoką wrażliwość oskarżonego i to, jak wysoką cenę już za to przestępstwo zapłacił. Nie może to jednak być okoliczność dominująca przy rozstrzyganiu tej sprawy – zaznaczyła sędzia Maksym.
„Nie wiem, jaka będzie jego reakcja, jak do niego to dotrze. Nie wiem, czy on to przeżyje, bo jego stan jest taki, jaki jest. Będę się zastanawiał, ale uważam, że kasację będziemy wywodzić” – powiedział po wyroku obrońca N. mec. Witold Pospiech. Podkreślił, że od czasu, gdy zaczął reprezentować N., nie ma ze swoim klientem kontaktu, a linię obrony budował w porozumieniu z jego bliskimi. Podkreślił, że już przed katastrofą N. „nie był sobą”. „Dzień wcześniej puścił pociąg na niewłaściwy tor i nie było żadnej reakcji” – powiedział.
Kasacji nie wykluczył także obrońca Jolanty S. mec. Grzegorz Porębiński. Ostateczną decyzję podejmie po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku. Adwokat przekonywał, że jego klientka nie została należycie przeszkolona w obsłudze urządzeń komputerowych na posterunku i nie miała wystarczającej wiedzy, by właściwie interpretować sygnały.
Marek Mazur z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie wyraził zadowolenie, że sąd podzielił stanowisko prokuratury, iż kary z I instancji były zbyt łagodne. Zapowiedział jednak, że prokuratura skorzysta ze swojego uprawnienia i poprosi sąd o nadesłanie pisemnego uzasadnienia. Oskarżenie żądało dla N. 8, a dla S - 7 lat więzienia.
Do wypadku doszło 3 marca 2012 r. we wsi Chałupki k. Szczekocin - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa. Zderzyły się pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa–Kraków. Pociąg Warszawa–Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl–Warszawa.