Noworoczne świętowanie na dobre już się skończyło. Czas wrócić do codzienności i zwyczajności, wszak nasze życie to przed wszystkim codzienność i zwyczajność. Więcej, codzienność i zwyczajność mają swoją naturalną równomierność, a ich rytmiczna jednostajność jest na swój sposób piękna.
Prawdę mówiąc w tym dzisiejszym felietonie chciałem wrócić do sylwestra, a ponieważ w tak zwanym międzyczasie przyszły sprawy ważniejsze, więc tylko zasygnalizuję myśli po sylwestrowe, że tak je nazwę.
Nie wiem, czy u mnie to już sprawa wieku, ale z coraz większym niezrozumieniem i dezaprobatą przyglądam się tym sylwestrom na wolnym powietrzu organizowanym i transmitowanym przez walczące o widza konkurencyjne stacje telewizyjne. Toż to jeden wielki bajecznie drogi, także z naszej i społecznej kieszeni, przerost formy nad treścią z udawanym śpiewem na żywo i telewizyjną megalomanią. Oczywiście każdy z nich był jedyny w swoim rodzaju, najwspanialszy, z największą oglądalnością oczywiście zdaniem organizującej go stacji. Nie wiem zresztą, czy tu o tych bawiących się rzeczywiście chodzi, czy bardziej o tę podbijaną oglądalność, żeby wedle niej wyceniać potem wartość i cenę reklamy.
Przed tym sylwestrem uderzyło mnie coś jeszcze. Otóż grupa posłów z PO, Kukiz 15 i PiS zachęcała, aby w trosce o zwierzęta powitać Nowy Rok bez wystrzałów petard i fajerwerków. Nagrali nawet specjalny filmik z takim hasłem: „Kocham zwierzęta nie strzelam w Sylwestra”. I kiedy zobaczyłem ten apel zrobiło mi się jakoś dziwnie. Ja też lubię zwierzęta i jestem za ich ochroną, ale wolałbym jednak, żeby taka zgodność ponad podziałami w pierwszej kolejności służyła dobru ludzi, a okazji po temu jest, co nie miara. A owe sylwestrowe strzelanie to stres nie tylko dla zwierząt, ale dla ludzi podeszłego i senioralnego wieku także. Jeden z moich przyjaciół zaproponował nawet stosowne hasło: „Kocham bliźniego swego, jak pieska mojego”. I na koniec tych sylwestrowych wspominek postawie pytanie, które od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, czy my aby przypadkiem nie zaczynamy bardziej martwić się, troszczyć i dbać o zwierzęta niż o ludzi, o siebie nawzajem?
Teraz już do sprawy zasadniczej. Parę dni temu ogłoszono, jak co roku dane o poziomie religijności w Polsce mierząc ją między innymi ilością wiernych uczęszczających na niedzielną Mszę św., co określa się słowem dominicantes i przystępujących do Komunii św., a to nazywane jest comunicantes, i do nich też przywiązuje się dużą wagę. Dowiedzieliśmy się, że w 2016 roku w niedzielnych Mszach świętych uczestniczyło 36,7 % zadeklarowanych katolików, to o 3% niż mniej niż rok temu.
Recz jasna publikacja tych danych przyniosła falę komentarzy. W jednych wyczuwałem spokojną racjonalność, w innych zatroskanie, w jeszcze innych nutę zadowolenia, że polskie kościoły pustoszeją, a jeszcze inne posłużyły do jak mi się zdaje skrajnie politycznej interpretacji. I taką też przedstawił katowiczanin Pan Jarosław Makowski z takiej zresztą skrajności, a może nawet prowokacyjności ocen znany.
I dla pewnego poglądu przywołam na początek tezę, jaką postawił w Sielesionie, gdzieś w okolicy Wszystkich Świętych: Być może jestem heretykiem - wyznaje - śmiem wątpić w istnienie piekła. Dla pewnego sprostowania powiem, iż Piekło, Hades, Szeol są biblijnie mocno obecne tak w Starym, jak i Nowym Testamencie, że przywołam tylko: A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba wywyższone będziesz? Nie! Aż do piekła zstąpisz. – to z Łukasza, albo: Wtedy powie i tym po lewicy: Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, zgotowany diabłu i jego aniołom. – a to z Mateusza.
Można, nawet trzeba mieć nadzieję, że piekło jest puste. I ja też taką mam I taką nadzieję ma też Kościół nikogo potępionym nie ogłaszając mając, jak sądzę przed oczyma tę scenę i dialog łotra z Panem Jezusem: My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki (…) I dodał: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Jezus mu odpowiedział: Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju. W istnienie piekła bałbym się wątpić, co nie znaczy, że nie mam nadziei, że jest to pustostan.
A teraz już do sprawy spadającej liczby dominicantes. Powód tej spadającej ilości uczestniczących w niedzielnej Mszy św. Pan Makowski definiuje tak: Kościół wydaje się zaprzedał duszę dobrej zmianie i zamiast głosić Dobrą Nowinę głosi dobrą zmianę. I z taką skrajnością zdefiniowania przyczyny spadającej liczby dominicantes nie mogę się w żaden sposób zgodzić. Bardzo mnie mierzi to szafowanie ogólnością pojęcia Kościół mając pod nim na myśli raz zarówno jako świeckich i duchownych razem, a raz, jako duchownych tylko. Ja i wielu, naprawdę wielu ludzi Kościoła rozumianego szeroko nie czujemy, żebyśmy zaprzedali duszę dobrej zmianie. Jasne, że ambonowe wsparcie dla jakiekolwiek politycznej zmiany szkodzi przede wszystkim ambonie. I jasnym jest też, że jest ono teraz z ambon tu i ówdzie słyszalne. Czynienie jednak z tego kluczowej, czy wręcz fundamentalnej przyczyny spadającego dominicantes jest dla mnie daleko idącą bieżąco – propagandowo- prowokacyjną polityzacją tego procesu.
Spadające dominicantes jest procesem trwającym i zauważalnym już od lat i to na długo przed dobrą zmianą. W mojej ocenie przyczyn tego procesu jest po pierwsze więcej, a po drugie poważniejszych. Po pierwsze sukcesywnie nawet metodologicznie postępująca sekularyzacja, innymi słowy zeświecczenie, a za tym idą wielopłaszczyznowe działania zmierzający do ograniczenia lub wręcz całkowitego wyeliminowania roli religii w społeczeństwie. To też rosnący materializm konsumpcyjny każący skupiać się na sobie, na teraźniejszości, przyziemności eliminując obecność jakiejkolwiek formy transcendencji. I po trzecie mocno popularyzowany i chętnie akceptowany indywidualizm i relatywizm etyczno – obyczajowy.