Sporty ekstremalne. Dla wielu to sposób na życie, okazja by oderwać się na chwilę od szarej codzienności, poczuć adrenalinę, posmakować przygody.
Nic dziwnego. Skoro ekstremalne – to jak sama nazwa wskazuje – niosą z sobą wyzwanie, często spore ryzyko, a czasami nawet zagrożenie dla życia. Oczywiście, jak przekonują ich zwolennicy, sporty ekstremalne można, a nawet trzeba uprawiać bezpiecznie. Bywają jednak i tacy, dla których ekstremalny przestał być sport, a stał się sam sposób jego uprawiania.
Pewien znajomy podesłał mi kiedyś filmik – wiele ich zresztą krąży w rozmaitych mediach społecznościowych. Był to obraz z kamery internetowej umieszczonej na kasku rowerzysty, który z oszałamiającą prędkością zjeżdżał po stromych skalnych graniach. Po obu stronach jego „trasy” ziały kilkusetmetrowe przepaście, a ścieżka, którą się przemieszczał, zdawała się momentami węższa niż opona jego roweru. Najmniejszy nieprzewidziany ruch groził śmiercią. Od samego oglądania tego, co wyprawiał na swoim rowerze, mogło widzowi zakręcić się w głowie. Przez chwilę miałem wrażenie, że ów rowerzysta nie tyle chce żyć pełną piersią, co raczej – że swoje życie wystawia na próbę. Inny przykład. Mężczyzna stąpający na linie rozpiętej między skałami. Pod nim kilometrowa przepaść. Lina długa i tak cienka, że trudno ją nawet dostrzec na tle błękitnego nieba. Mężczyzna gdzieś pośrodku, przesuwa się powoli do przodu, chwieje się na wszystkie strony. Do celu jeszcze daleko, a on idzie bez zabezpieczeń. Chce życie poczuć, czy je porzucić? Takie ekstremalne przykłady można by mnożyć prawie w nieskończoność. Zawsze, kiedy o nich słyszę, stawiam sobie pytanie, co się dzieje w człowieku, który balansuje na krawędzi życia lub śmierci nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce. Odpowiedzi jednoznacznej nie znam, ale mam kilka hipotez. Wydają mi się o tyle istotne, że każda z nich ma także w jakimś stopniu zastosowanie do naszej, pozornie zwykłej codzienności.
Po pierwsze więc – ucieczka. Często uciekamy od trudnych i bolesnych miejsc w nas, od naszej przeszłości, w coś, co ma dać nam nowy impuls, nowe otwarcie, nową jakość – słowem – odciągnąć nas od tego, z czym za żadne skarby nie chcielibyśmy się zmierzyć. Dlaczego? Ponieważ przeszłość boli i żyje w nas jak wciąż niezabliźniona, gnijąca rana. Nie mamy jej odwagi oczyścić, więc odważnie uciekamy w to, co ją zagłuszy. Ekstremalne ryzyko – pozór naszej siły – skrywa w istocie wielką słabość i emocjonalną kruchość. Nie trzeba jednak liny zawieszonej nad przepaścią. Bywają bowiem wielkie, spektakularne ucieczki, bywają także i te małe, codzienne, które na wiele sposobów praktykujemy.
Drugi powód? Niespójny obraz siebie. Tak, w skrócie, można określić rozproszone i niewyraźne poczucie tożsamości, u podstaw którego tkwi zazwyczaj dojmujące doznanie pustki, nicości. Taka osoba często nie czuje siebie, że żyje, że jest kimś. Podejmuje więc rozpaczliwe działania – choć często ukryte pod płaszczykiem budzących podziw, spektakularnych czynów, aby choć przez chwilę skontaktować się z sobą i odzyskać stłumione uczucia; aby na chwilę doznać sensu. Skąd owa pustka? Przyczyn może być wiele – tych wysokich, aksjologicznych i zwyczajnie codziennych, życiowych. I nie musi to być wcale przypadłość znudzonych życiem bogatych snobów. Na wiele sposobów może cierpieć na nią także wielu z nas.
Po trzecie, wreszcie – kompensacja, czyli sposób na radzenie sobie z głębokim poczuciem braku własnej wartości, rdzennymi przekonaniami o tym, że w gruncie rzeczy jesteśmy do niczego. A ponieważ takie poczucie nas rozbija, szukamy sposobów, aby udowodnić sobie i całemu światu, że jest inaczej. Czy współczesny mit człowieka sukcesu nie jest w gruncie rzeczy zbudowany na takiej właśnie ułudzie? Możemy więc wciąż sobie i światu coś udowadniać – nie tylko w wielki, ekstremalny sposób, ale także w mały rozpaczliwie ratując poczucie własnej wartości w konkretnych realiach dnia codziennego.
To tylko trzy z wielu możliwych przyczyn bardziej lub mniej ekstremalnego igrania z własnym życiem. Ekstremalnego nie przez to, że się ryzykuje, ale ze względu na to, jak się ryzykuje. Ryzyko jest bowiem wpisane w nasze życie. Można jednak żyć i dlatego podejmować jakieś ryzyko, można również podejmować ryzyko, aby jakoś żyć. Nie łudźmy się, druga opcja zazwyczaj okazuje się ułudą. Szczęścia nie da życiu to, co ekstremalne. Jego prawda i najgłębszy smak kryje się w tym, co zwyczajne, codzienne i cudownie powtarzalne.