To banalne spostrzeżenie, ale początek roku skłania zwykle do refleksji: historycznych, wtedy, kiedy oglądamy się wstecz, przyglądamy się swojej biografii, i dziejom społeczeństw - czasom dawnym, ale także tym najnowszym.
Jest oczywiście i druga perspektywa – wtedy, kiedy snujemy prognozy co do bliższej i dalszej przyszłości, przyszłości nas samych i tych, którzy przyjdą po nas. Amerykański politolog, George Friedman autor bestsellera zatytułowanego „Następne 100 lat. Prognoza na XXI wiek” we wstępie do innej swojej pracy prognozuje, co też stanie się w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Pisze tak: „Większość ludzi uważa, że odległa przyszłość jest najtrudniejsza do przewidzenia. To nieprawda – najtrudniej przewidzieć działania jednostek. W ciągu stu lat podejmuje się tak wiele indywidualnych decyzji, że żadna z nich nie nabiera kluczowego znaczenia /…/”. No cóż, wiele w tym racji, niemniej niektóre z decyzji zdają się bardziej brzemienne w skutki niż wiele, wiele innych. Czytam właśnie książkę Robina Aleksandra zatytułowaną „Angela Merkel i kryzys migracyjny. Dzień po dniu”. I odnoszę nieodparte wrażenie, że decyzja Merkel z 13 września 2015 roku odwołując rozkaz zawracania z niemieckiej granicy ubiegających się o azyl, będzie dla dziejów Starego Kontynentu taką właśnie brzemienną w skutki decyzją. Oczywiście, przyjmuję do wiadomości, że mogę się mylić, a nawet powiem więcej – bardzo chciałbym się mylić. Czas pokaże – historia osądzi. W każdym razie o ile Friedman snuje swoje – niezwykle ciekawe zresztą ćwiczenia z wyobraźni historycznej - teorie i koncepcje, o tyle Alexander przytacza fakty – dzień po dniu. Jak się mają wszystkie te z rozmachem tworzone teorie i koncepcje - do szarej praktyki, do suchych faktów? Powiadają, że nie ma nic bardziej praktycznego jak dobra teoria. I ja im w to wierzę, tak, łatwo mi przyjąć, że dobra teoria jest czymś bardzo praktycznym. Dodałbym tylko za Chestertonem, że nie ma nic bardziej dziwnego niż fakty, zwłaszcza jeśli owej teorii przeczą. Żyjemy ponoć w czasach post-prawdy, w czasach, w której nie ma faktów, są tylko interpretacje. Fakty nie zgadzają się z teorią – tym gorzej dla faktów, och, to bardzo, bardzo stare przekonanie wielu teoretyków. I by tego przekonania nie zmienić są w stanie doprawdy wiele, wiele zrobić. Odłóżmy jednak teraz na bok wielką Historię, długie perspektywy czasowe, interesować nas będzie nie najbliższe stulecie, nawet nie najbliższa dekada, ale nasze „tu i teraz”. Otóż przeczytałem niedawno na facebooku wpis mojego serdecznego przyjaciela, socjologa, doktora Piotra Kulasa. Pisał w nim tak: „Pewien komentator przekonuje społeczeństwo, że gdyby Prawo i Sprawiedliwość w kampanii przed wyborami zaprezentowało swoją prawdziwą twarz, którą ujawniło później - to nie wygrałoby wyborów; a przynajmniej nie z takim wynikiem. Delikatnie więc zauważam, że wyrażone w badaniach opinii poparcie dla PiS-u jest obecnie większe niż oficjalne wyniki wyborów PKW z 2015 roku. Taki mały paradoks na dziś”. Na pozór to bystre spostrzeżenie Kulasa nie powinno budzić żadnych głosów polemicznych, odwołuje się do prostego typu faktów policzalnych, powinno za to dać opozycji do myślenia. Dla jasności – nie absolutyzuję wyników sondaży, jednak obca jest mi filozofia chciejstwa, zgodnie z którą sondaże są wiarygodne, kiedy odpowiadają moim preferencjom, a gdy z moimi oczekiwaniami się rozmijają, są nierzetelne, albo wręcz – po prostu - sfałszowane. Ale – ponieważ, jak już wspomniałem, świat faktów zdaje się współcześnie i ponowocześnie coraz bardziej ustępować światu oderwanych od faktów interpretacji, włoski pisarz i semiotyk Umberto Eco nazwał je nadinterpretacjami, czy wręcz interpretacjami paranoicznymi, więc.. Było tak, zobaczyłem na ekranie dziennikarza wypytującego ludzi, jak tłumaczą sobie, że oto ludzie wychodzą demonstrować przeciw rządowi na ulice, a w sondażach poparcie dla PiS-u nie tylko nie maleje, ale nawet rośnie. Kilku demonstrujących osób powołało się na to, czego należało oczekiwać, że sondaże są nierzetelne czy sfałszowane, po to by uprawdopodobnić wyniki przyszłych wyborów, które ich zdaniem PiS po prostu sfałszuje. Ale jedna z wypytywanych akceptując niekorzystne dla opozycji wyniki sondaży, powołała się na dość szczególną instrukcję prawniczki z Uniwersytetu Warszawskiego pani profesor Moniki Płatek. Ta miałaby jakoby przekonywać do tego, żeby także przeciwnicy rządów PiS-u podawali w sondażach, że będą głosowali na PiS, co obecnie rządzących ma zdezorientować. Nie rozstrzygam, może wpis pani Płatek był prawdziwy, może był tylko fake newsem. Jeśli to pierwsze, czyli pani Płatek naprawdę przekonywała przeciwników PiSu, żeby deklarowali w sondażach poparcie dla rządu, po to by w rzeczywistości mu szkodzić, to nie wątpię, że ktoś może i zachwyci się machiawelizmem warszawskiej uczonej. Niemniej ja po to by jako tako orientować się w rzeczywistości, będę szukał raczej wpisów zawierających spostrzeżenia podobne do tego, które przedstawił socjolog, doktor Kulas, niż naznaczonych obsesją sugestii prezentowanych przez prawniczkę, profesor Płatek. I do tego samego wszystkich Państwa – nie tylko w nowym 2018 roku ale zawsze – najserdeczniej zachęcam.