Wydarzeniem roku jest ponad wszelką naturalną wątpliwość (bo wątpliwości są najzupełniej naturalne, gdy my sami znajdujemy się w centrum wydarzeń) uruchomienie art. 7 Traktatu Unii Europejskiej przeciw Polsce.
Artykuł Siódmy to próba zamieniania państwa członkowskiego w państwo zależne, ponoszące wszystkie obowiązki finansowe, a wykluczone ze wspólnych decyzji politycznych. Ten precedensowy akt Komisji Europejskiej to znak potwierdzenia paraimperialnych ambicji kierownictwa Unii Europejskiej, narzucenia politycznej kontroli państwom Europy.
Chodzi więc nie tylko o Polskę i bynajmniej nie tylko o rządy PiS-owskie. Najlepiej pokazał to niedawny atak na Donalda Tuska, którego wypowiedzi o potrzebie zmian w polityce imigracyjnej zostały uznane przez czołowych polityków Unii za „antyeuropejskie”. Doskonale mogę sobie wyobrazić ataki na ewentualnych ministrów PO, na przykład Jana Olbrychta kierującego polityką społeczną, czy Marka Biernackiego kierującego edukacją – z powodu naruszania zasady „niedyskryminacji” poprzez odrzucenie edukacji homoseksualnej w szkołach lub przez uznanie prawa kobiet do wcześniejszego od mężczyzn odpoczynku emerytalnego. O polityce sądowej PiS musimy i możemy rozmawiać w Polsce, natomiast wykorzystywanie jej do ingerencji zewnętrznej ma tyle wspólnego z rządami prawa, co polityka naszych sąsiadów w XVIII wieku z obroną „praw mniejszości” w Polsce, na co się oświeceni despoci stale powoływali. Powinni to zrozumieć wszyscy, dla których – nawet jeśli suwerenność Rzeczypospolitej nie jest już wartością przesądzającą – liczy się choćby demokracja.
W polityce międzynarodowej wydarzeniem roku jest cały pierwszy rok prezydentury Donalda Trumpa. Przyniósł radykalny zwrot cywilizacyjny. Prezydent amerykański zdecydowanie zaangażował się po stronie cywilizacji życia, nie przez uroczyste deklaracje o „wartościach”, ale przez konkretne decyzje polityczne: wstrzymanie finansowania organizacji aborcyjnych na świecie, przez nominacje sądowe, przez wpisanie ochrony nienarodzonych do narodowego programu zdrowotnego. Wszystko to pokazuje, że można prowadzić konkretną politykę na rzecz cywilizacji chrześcijańskiej. Nie można powtarzać małodusznych frazesów, że nie można walczyć ze „wszystkimi”, jeśli politykę, którą my w Polsce powinniśmy prowadzić, podejmuje najsilniejsze państwo świata.
Oczywiście, z tą polityką kontrastuje postawa Unii Europejskiej, która we wrześniu ratyfikowała genderową konwencję stambulską. Dzięki temu, Unia nabędzie dodatkowych kompetencji, których nie miała na podstawie traktatów. Jest prosty sposób, by w tym przeszkodzić – konwencję należy wypowiedzieć.
Zresztą, sprawa ta przeczy tezie o końcu cywilizacji chrześcijańskiej. Bo zdecydowana większość państw Europy środkowej do tej pory konwencji stambulskiej nie ratyfikowała. Rząd premier Kopacz był niechlubnym wyjątkiem potwierdzającym dobrą, środkowoeuropejską regułę. Prawicowa opozycja była wtedy temu zdecydowanie przeciwna, wysuwając przeciw genderowej konwencji (ustami obecnej minister Kempy, minister Rafalskiej, niedawnej minister Sadurskiej, nie mówiąc już o wicepremierze Gowinie) miażdżące argumenty. Czas, by ówczesna opozycja, gdy jest już dziś u władzy, stanęła tam, gdzie wtedy. Punkt widzenia nie powinien zależeć od punktu siedzenia.
W perspektywie geopolitycznej nie można pominąć problemów Stanów Zjednoczonych i w ogóle Zachodu na Bliskim Wschodzie. Bezmyślnie wywołana (z udziałem prezydenta Obamy) i bezlitośnie przeciągnięta wojna domowa w Syrii dała pretekst i okazję Rosji, Iranowi i Turcji do wzmocnienia obecności w tym regionie, utrwalonej przez układ w Astanie. To bardzo znacząco zmienia relacje sił w tym regionie i warunki jego stabilności. W ten kontekst wpisuje się przeniesienie ambasady USA do Jerozolimy jako konkretny znak wzmocnienia amerykańskich gwarancji dla bezpieczeństwa Izraela.
Na przyszłość Europy będzie też wypływać sytuacja w Niemczech i Austrii. Wybory w Niemczech przyniosły rekordowo niskie poparcie dla dwóch głównych ugrupowań CDU/CSU i SPD. Komentatorzy zignorowali bardzo wysoki wynik skrajnej lewicy - 18 proc. dla Grünen & Linke. Niemcy znajdują się w kryzysie politycznym uruchomionym przez nową falę imigracji, a ultralewica i tak uważa politykę Angeli Merkel za nie dość proimigracyjną. Inaczej jest w Austrii. Bardzo dobry wynik narodowo-konserwatywnej FPÖ nie jest zaskoczeniem, tak jak udział w drugiej turze francuskich wyborów prezydenckich Marine Le Pen. Istotniejsze jest, że stałe poparcie dla tej partii uświadomiło konieczność zmian programowych, powrotu do ideowych korzeni chrześcijańsko-demokratycznej ÖVP. Czas pokaże, czy model austriacki - po pierwsze - utrwali się i - po drugie - czy stanie się wzorem dla Europy, czy kombinacja tych dwóch czynników (systematycznego poparcia dla prawicy narodowo-konserwatywnej, inspirującego zmiany na dotychczasowej centroprawicy) stanie się modelem dla zmian w Europie. Może to przecież wywołać i inne skutki (na przykład „adaptację imitacyjną” na centroprawicy, by zapobiec zmianom, jak w Holandii, albo – zamiast zmian na centroprawicy –„ideową asymilację” i dekadencję kolejnego nurtu prawicy). Na dziś jednak wariant austriacki to pierwszy wyraźny punkt orientacyjny na bezdrożach europejskiej polityki.
Kolejne wydarzenie to Katalonia, próba demontażu jednego z wielkich, historycznych państw Europy. Sprawa nie jest zakończona, bo wybory regionalne ogłoszone przez władze hiszpańskie wygrali separatyści. Chwilowo odparto ich atak, Hiszpania wygrała również potyczkę na forum europejskim: władze Unii uznały prymat dobra wspólnego nad partykularnymi rewindykacjami, tak uparcie wspieranymi do tej pory. Ale przykład kataloński już zainspirował Korsykę, gdzie separatyści poczynili wyborcze postępy i z całą pewnością ten trend będzie trwał. Wielkim pożytkiem kryzysu katalońskiego jest natomiast ujawnienie roli Rosji w promocji lewicowych separatyzmów.
Oprócz tego, co się wydarzyło – warto zwrócić uwagę na to, co się nie zdarzyło. W naszym kraju to kolejny rok politycznego imposybilizmu w zakresie cywilizacji życia. Władze powtarzają skwapliwie, że doceniają obecny „kompromis życia”, jednak te deklaracje wcale nie oznaczają uznania dla przepisów chroniących życie, ale jedynie poparcie dla relatywizacji prawa do życia. Przez cały rok nie doczekaliśmy się śledztwa w sprawie śmierci małego Wiktora w szpitalu na Madalińskiego w Warszawie, gdzie po próbie tzw. aborcji zmarło już urodzone dziecko w wieku, w którym mogło przeżyć poza łonem matki. Prokuratura nie odpowiedziała do tej pory na złożoną w tej sprawie skargę. Minister Sprawiedliwości nie chciał również poinformować Narodowej Rady Chrześcijańskiego Kongresu Społecznego, czy w zakresie walki z przestępczością aborcyjną nastąpiła jakaś „dobra zmiana”. Ale pamiętajmy: bezczynność władz ma źródło w przyzwoleniu ze strony znacznej części opinii publicznej, zafascynowanej medialno-politycznymi walkami wyborczymi. Czas więc również, by dobra zmiana nastąpiła w samej opinii katolickiej. Cywilizacja chrześcijańska ma prawo do swojej polityki.