Jak być ubogim w bogatym świecie? To nie jest pytanie przypadkowe. Mamy przecież w świadomości trudny ideał ewangelicznego ubóstwa.
Wielu z nas potrafi przywołać stosowne fragmenty z Pisma Świętego, w których ubóstwo wydaje się być wynoszone na piedestał, a bogactwo – stawiane na cenzurowanym. Przykład? Chociażby ten, gdy Jezus mówi do swych uczniów: „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego" (Mt 19, 24). Czy te słowa wciąż pozostają aktualne? Przecież większość z nas posiada rozmaite dobra i żyje w kręgu materialnych spraw. Czy rzeczywiście mamy się wszystkiego pozbyć?
Stawiam te pytania nieprzypadkowo w kontekście dopiero co zakończonych świąt Bożego Narodzenia. Statystyki pokazują, że w okołoświątecznym czasie wydajemy szczególnie dużo pieniędzy na rozmaite materialne dobra – nie tylko te, które zamierzamy zjeść, ale także te, które pragniemy na trwałe posiadać i cieszyć się nimi przez dłuższy czas. Obdarowujemy się więc nawzajem prezentami, starając się, żeby były jak najbardziej trafione – żeby sprawiały przyjemność. Jakby na przekór temu, czytając w świątecznym czasie Apoftegmaty Ojców Pustyni – zbiór mądrościowych opowieści i sentencji wczesnochrześcijańskich mistrzów życia duchowego – trafiłem na apoftegmat, który bardzo mnie ubawił, a jednocześnie dał wiele do myślenia. Rzecz dotyczy Euprepiusza – bliżej nieznanego pustelnika i ascety, o którym powstała następująca opowieść: Pewnego razu abba Euprepiusz „pomagał złodziejom, kiedy rabowali jego rzeczy, a kiedy już wynieśli wszystko, co miał w celi, i zostawili tylko laskę, abba Euprepiusz zauważył ją i zmartwił się. Wziął ją i pobiegł, żeby im ją oddać. Ponieważ zaś nie chcieli wziąć (bali się bowiem, żeby ich coś złego nie spotkało), znalazł kogoś idącego tą samą drogą i prosił, żeby ją im przekazał”. Tyle apoftegmat o radykalnym ubóstwie. A jaki z niego morał? W moim przekonaniu następujący: Ideału ubóstwa nie realizuje ten, kto niewiele ma, ale ten, kto uwolnił się od nadmiernego przywiązania do posiadanych dóbr. Paradoks polega bowiem na tym, że wielokrotnie możemy napotkać wokół siebie ludzi, których status materialny nie jest najwyższy. Nie należą do grupy obywateli dobrze sytuowanych i obiektywnie rzecz ujmując – nie wiele mają. Jednak to, co mają, traktują jak dobro najświętsze, marząc o tym aby je pomnożyć i stawiając to sobie za główny cel. Czy zasługują na miano ewangelicznych ubogich? Jednocześnie znam też ludzi majętnych, którzy zadziwiać mogą swą wolnością wobec dóbr materialnych. Dzielą się nimi hojnie – bynajmniej nie tylko tym, z czego im zbywa. Pewien znajomy opowiadał mi kiedyś o grupie bogatych, chrześcijańskich biznesmenów w Stanach Zjednoczonych, którzy postanowili nie tylko przeznaczać dziesięcinę ze swych zarobków na potrzeby biednych, ale samemu żyć z owych dziesięciu procent, resztą dzieląc się z potrzebującymi. Czy można ich uznać za bogaczy dalekich od królestwa niebieskiego? Myślę, że ewangeliczny ideał ubóstwa nie oznacza braku dóbr, ale wewnętrzną wolność w dysponowaniu tym, co się ma. Tego uczy nas abba Euprepiusz z przywołanego przeze mnie apoftegmatu i do tego zachęca sam Chrystus, przestrzegając przed postawą biblijnego bogacza. Warto o tym pamiętać w czasie, gdy sklepowe wystawy kuszą poświątecznymi wyprzedażami, a wszechobecna reklama dyskretnie sączy w nasze głowy kult posiadania. Oby nie stał się on naszym stylem życia.