Zazwyczaj to osoby dobrze wykształcone. Wielu z nich prowadzi własne firmy, kieruje świetnie zorganizowanymi przedsiębiorstwami. Można spotkać ich w korporacjach. Są ekonomistami, specjalistami od marketingu, naukowcami, lekarzami, terapeutami. Co ich odróżnia od dzieci tego świata? Miłość do Kościoła i radykalizm życia Ewangelią.
Można o nich powiedzieć, że to ludzie głębokiej modlitwy. Uczestniczą w Eucharystii – często codziennie. Żyją Słowem Bożym, które rozważają każdego dnia, nierzadko za cenę snu, wstając wcześnie rano, bo później sprawy zawodowe i rodzinne nie dają im już takiej możliwości. Mają dzieci, zazwyczaj niejedno; ich wychowanie, to dla nich pierwsze, podstawowe powołanie. Co dają swym dzieciom? Dobry dom, stabilne wartości, bezpieczny obraz ojca i matki. Czego ich uczą? Oprócz potrzebnych do życia w tym świecie spraw uczą ich tego, że Bóg to nie moralna idea, ale żywa Osoba. Pokazują swą postawą, co to znaczy wybrać Jezusa jako Pana i Zbawiciela, oddając Mu życie, aby nim kierował.
Świeccy liderzy – bo o nich mówię – nie wzięli się znikąd. Nie pojawili się ot tak, po prostu, w chrześcijańskich grupach i wspólnotach, które jak grzyby po deszczu wyrastają na mapie polskiego Kościoła. Są owocem wieloletnich wysiłków duszpasterzy, wynikiem żmudnej pracy formacyjnej podejmowanej przez ruchy i stowarzyszenia – chociażby takie, jak Ruch Światło-Życie, czy Odnowa w Duchu Świętym. Zawsze zresztą w tych ruchach i stowarzyszeniach byli, cierpliwie, we współpracy z duszpasterzami, pomagając innym wzrastać ku chrześcijańskiej dojrzałości. Dziś stają się jeszcze bardziej widoczni – być może dlatego, że na tle szerzącej się wokół duchowej pustyni mocno wybija się ich podstawowe pragnienie: Głoszenie Jezusa. Tak, świeccy liderzy chcą głosić Jezusa, chcą ewangelizować nie tylko przez osobiste świadectwo, ale także przez opowiadanie kerygmatu – dobrej nowiny o Jezusie. Nie roszczą sobie przez to prawa do zastępowania duchownych. Chcą robić to, do czego zaprasza ich Papież Franciszek i o czym mówią dokumenty Kościoła, a w naszej, katowickiej archidiecezji także zakończony niedawno II Synod. Chcą głosić Jezusa, bo to jest pierwsze, podstawowe zadanie wynikające z ich chrześcijańskiej tożsamości – z faktu bycia ochrzczonym w Jego imię. Czy są przez to niebezpieczni?
Wielu księży, biskupów, po prostu ludzi Kościoła – myślę, że zdecydowana większość – nie ma z tym problemu. Potrafią świetnie angażować świeckich liderów do współpracy, widząc ich możliwości, zapał, drzemiący w nich potencjał. Bywają jednak i tacy, którzy wciąż postrzegają ich jako dziwaków, element potencjalnie zagrażający, źródło nadużyć i teologicznych błędów. I nie twierdzę, że nie ma w tym pewnej racji. Znam wielu świeckich pełniących funkcję odpowiedzialnych za rozmaite wspólnoty. Z niektórymi się nie zgadzam, często dyskutujemy, różne rzeczy postrzegamy inaczej. Nie spotkałem jednak wśród nich nikogo, kto chciałby źle dla Kościoła. Owszem, świecki może stać się zagrożeniem – zazwyczaj wtedy, gdy pozostawi się go samego, gdy z wieloma dylematami będzie musiał zmagać się w pojedynkę, gdy nie znajdzie się przy nim duszpasterz, który pomógłby, skorygował, wsparł, czasami mądrze postawił granice. Zamiast więc „obwąchiwać się” z nieufnością, duszpasterze i świeccy liderzy muszą ze sobą współpracować – zwłaszcza w dziele nowej ewangelizacji, w głoszeniu Jezusa. Nie ma dziś innej drogi. Jeśli ta się nie uda, za jakiś czas Kościoła w Polsce po prostu nie będzie wcale.