Charles Merrill Jr. miał niezwykłą biografię. Niestety, pada na nią kilka cieni, chociażby cień Planned Parenthood, Czarnego Protestu i KOD-u.
Nigdy nie nacisnąłem spustu karabinu
Rozmowa z Charlesem Merrillem – filantropem, nauczycielem, pisarzem, od lat związanym z Małopolskim Towarzystwem Oświatowym w Nowym Sączu. Rozmowa odbyła się w 2011 roku, Ch. Merrill Jr. miał wtedy 91 lat.
Charles Merrill Jr. w 2011 roku podczas wywiadu dla "Dobrego Tygodnika Sądeckiego" Dobry Tygodnik Sądecki Piotr Grześków: Merrill Lynch & Co to instytucja finansowa doskonale znana nie tylko tym, którzy interesują się notowaniami na nowojorskiej giełdzie. Jest ona obecnie częścią Bank of America i obraca aktywami w wysokości 2,2 mld dolarów. Tę firmę założył Pana ojciec. Jak to się stało, że nie poszedł Pan w jego ślady tylko wybrał świat edukacji i filantropii?
Charles E. Merrill Jr.: Jako młody chłopak miałem lewicowo-demokratycznych nauczycieli, podczas gdy mój ojciec był konserwatywnym republikaninem. Ukształtował mnie więc system wartości zupełnie różny od tego, w którym na co dzień żyłem. W dzieciństwie rzadko ojca widywałem, bo jego świat był w Nowym Jorku, czasami w San Francisco. Moi rodzice rozwiedli się zanim przyszedłem na świat. Mieliśmy posiadłość w miejscowości wypoczynkowej Southampton na Long Island, około 100 mil od Nowego Jorku. Żyliśmy w olbrzymim domu, w którym było zatrudnionych siedmiu ciemnoskórych służących. To był świat ludzi sukcesu, w którym trzeba było być wysportowanym, świetnie tańczyć i być towarzyskim. Ja się w tym świecie nie czułem dobrze. Miałem wielu znajomych spoza tej śmietanki towarzyskiej i oni bardziej mnie pociągali. Cały mój okres dorastania upłynął na poszukiwaniu swojej własnej drogi, budowania własnego, niezależnego życia. Jakby ktoś się mnie spytał dlaczego zainteresowałem się Polską, to jedną z odpowiedzi byłoby, żeby jak najdalej uciec od świata mojego ojca.
Zdecydował Pan, że pieniądze, które odziedziczył, zainwestuje w edukację i budowanie demokracji w krajach, które nie mają takich doświadczeń. Które z tych inwestycji uważa Pan za najbardziej owocne? O których mógłby Pan powiedzieć – tak, to był dobry interes – prawdziwy strzał w dziesiątkę?
Z dwóch powodów sporo funduszy przekazałem na edukację czarnoskórych. Po pierwsze mój ojciec pochodził z Południa, konkretnie z Florydy, i siłą rzeczy miałem kontakt z ludźmi stamtąd. Przeznaczyłem więc pokaźne środki na kilka szkół dla amerykańskich Afroamerykanów w Atlancie. Na Harwardzie, gdzie studiowałem, była nieliczna grupa czarnoskórych studentów, ale to był uniwersytet głównie dla ludzi z wyższych warstw społecznych i ogromnie trudno było im się tam przebić.
Czy kiedykolwiek odczuwał Pan brak pieniędzy?
Raczej nie. Byłem żołnierzem przez ponad trzy lata i oczywiście otrzymywałem żołd jako żołnierz, ale miałem też wystarczającą ilość pieniędzy w banku. Po swoim ojcu odziedziczyłem zdyscyplinowanie w ich wydawaniu. Ojciec swoją karierę zaczynał jako biedny młodzieniec z Florydy, stopniowo zakładając firmę Merrill Lynch i sieć supermarketów Safeway, która w 1931 r. posiadała już 350 sklepów. Zawsze podziwiałem jego zaangażowanie w działalność charytatywną. Swoją zaczynałem ostrożnie – zawsze starannie dobierałem cele, na które przekazywałem datki. Wybierałem szkoły, które poważnie traktowały sprawę równości. Wierzę, że również moje dzieci, a mam ich pięcioro i 18 wnucząt, odziedziczą wraz z majątkiem zamiłowanie do filantropii.
Czytaj dalej na następnej stronie.