Emmerson Mnangagwa były wiceprezydent Zimbabwe, nazywany tu "ngwena", co w lokalnym języku znaczy "krokodyl", został zaprzysiężony w dziś (piątek 24 listopada) w godzinach południowych czasu lokalnego, na prezydenta kraju. Wcześniej, 6 listopada został zdymisjonowany z poprzedniego stanowiska przez Roberta Mugabe, co doprowadziło do bezkrwawego puczu 14 listopada.
Uroczystość, która zgromadziła ponad 60 tys. osób, odbyła na stadionie w stolicy Harare. Miała charakter religijny, wielokrotnie pojawiało się odniesienie do Boga.
Przed złożeniem przysięgi przez nowego prezydenta modlitwę poprowadził minister ds religii, biskup Nehemiasz Mutendi z Zion Christian Church (jeden z największych rdzennych afrykańskich kościołów, założony z RPA) mówiąc o "pokorze i radości" z bycia "świadkiem Bożego działania", dodając "że był czas, gdy myśleliśmy, że Bóg zapomniał o Zimbabwe". Nazywał nowo wybranego prezydenta "ikoną walki o wolność, wybranym przez Boga".
Mnangagwa, który w trakcie swej bujnej kariery politycznej stał na czele wielu ministerstw, po zdymisjonowaniu go opuścił kraj, wskutek pogłosek o planach "wyeliminowania" jego osoby. Po rezygnacji Robeta Mugabe, do której doszło 23 listopada, Mnangagwa powrócił obwieszczając triumfalnie, że "naród się wypowiedział" a "głos narodu jest głosem Boga".
Emmerson Mnangagwa ma opinię polityka przebiegłego. Nazywają go "ngwena", co w lokalnym języku znaczy "krokodyl". Uważany jest za człowieka małomównego, jak i praktycznego polityka. "Wie, że polityka to polityka, ale ludzie muszą jeść" - cytuje wypowiedź jednego z jego współpracowników BBC.
Jak zapowiada nowo wybrany prezydent, w centrum swojego przywództwa stawia podniesienie kraju z kryzysu, do którego doprowadziły 37 letnie rządy Roberta Mugabe.
Mnangagwa brał aktywny udział w walkach (lata 60-te, 70-te) o wyzwolenie Zimbabwe z ponad 100-letniego okresu brytyjskiej dominacji. Szkolenia wojskowe przechodził w Chinach i Egipcie. W czasie walk o obalenie reżimu apartheidu.był torturowany (m.in. wieszany głową w dół), po tym jak jego "krokodyli gang" został rozbity przez wojska ówczesnej Rodezji.
W latach 80-tych był szefem agencji wywiadowczej. To mroczny okres w historii kraju, naznaczony masakrami na ludności cywilnej. On sam zaprzecza udziałowi w tych wydarzeniach. Jest też oskarżany o planowanie ataków na zwolenników opozycji po wyborach w 2008 roku.
Dokładna data jego urodzin nie jest znana. Przyjmuje się, że obecnie liczy 75 lat. Pochodzi z klanu Karanga, największego spośród ludu Szona, stanowiącego większość w Zimbabwe.
Choć wydaje się, że po 37 latach dyktatury Roberta Mugabe, nowy prezydent wniesie nadzieję na podniesienie się kraju, to jednak Mnangagwa wzbudza i lęk. Tą reputację wyrobił sobie właśnie w okresie wojny domowej w latach 80-tych, kiedy był ministrem obrony oraz dowodził Centralną Organizacją Wywiadowczą (CIO), która wystąpiła brutalnie przeciw opozycyjnej partii Zapu.
Wtedy to tysiące cywilów, przede wszystkim w ludu Ndebele, zostało zabitych w tzw. kampanii Gukurahundi (tzw. masakra Gukurahundi w roku 1983), jako oskarżonych o wspieranie opozycji. Zbrodni dokonywała tzw. Piąta Brygada, przeszkolona przez Koreę Północną, podlegająca bezpośrednio obalonemu Robertowi Mugabe
Mnangagwa oddala od siebie zarzuty o jakąkolwiek rolę w tej tragedii, ale w rejonie pamięć o tych wydarzeniach jest wciąż świeża, kładąc się cieniem na osobie nowego prezydenta, który przez czas reżimu Mugabe był jednym z najbardziej lojalnych współpracowników dyktatora.
Po piątkowym zaprzysiężeniu, nowy prezydent wyraził swoje "uniżenie" wobec powierzenia mu prowadzenia kraju, zapewniając, że choć "nie ma szczególnych kwalifikacji do rządzenia" to będzie "służył wszystkim obywatelom, bez względu na "wyznanie i kolor".
Wyraził też hołd dla Roberta Mugabe, jako "ojca narodu", który "prowadził nas poprzez zmagania o niepodległość, biorąc odpowiedzialność za przywództwo w trudnym czasie, co powinno być docenione".
Wezwał też aby "pomimo błędów, jakie Mugabe mógł popełnić (...) zaakceptować i uznać jego wkład w budowę narodu". Dodał, że dla niego osobiście obalony dyktator pozostanie "towarzyszem i mentorem".