Usłyszałem niedawno stwierdzenie, że sprawujący aktualnie posługę Piotrową Franciszek, to „trudny papież” i w związku z tym nie każdy jest w stanie go zrozumieć i za nim nadążyć.
Tego rodzaju opinie nie są czymś odosobnionym. Ktoś mi niedawno próbował wytłumaczyć, że „sposób, w jaki Franciszek kieruje Kościołem, jest męczący”. Ktoś inny przekonywał, że aktualny Następca św. Piotra jest zbyt niejednoznaczny w swych wypowiedziach i używa języka, „który jest za mało kościelny”.
Z drugiej strony spotykam się czasami z absolutnie bezkrytycznym traktowaniem wszystkich poczynań Franciszka, z zachwytem, graniczącym z uwielbieniem. Tak, jakby Papież był kompletnie bezbłędny, jakby wszystkie jego decyzje, wypowiedzi, działania, były jednym pasmem sukcesów. „Jeśli spotyka się z niezrozumieniem, to dlatego, że niektórzy po prostu wolą go nie rozumieć, gdyż tak jest wygodniej” - wyjaśnił mi ktoś, nie kryjąc oburzenia na tych, którzy patrzą na obecny pontyfikat z dystansem.
Zarówno o jednych, jak i o drugich z przywołanych wyżej obserwatorach Franciszka pomyślałem ostatnio, czytając książkę, która moim zdaniem przeszła w Polsce trochę za cicho. Napisał ją włoski dziennikarz, watykanista, pisarz o polskich korzeniach Gian Franco Svidercoschi. W Polsce ukazała się pod tytułem „Papież, który zapalił świat”. Zapalił, nie podpalił. To istotna różnica.
Ktoś może zapytać, jaki sens ma pisanie poważnej analitycznej i objaśniającej książki o papieżu w trakcie jego pontyfikatu i to zanim minie jakiś uznawany powszechnie za skłaniający do podsumowań czas, np. pięć lat. Jeśli jednak weźmie do ręki wspomniane dzieło zrozumie, że o Franciszku nie tylko można, ale trzeba w ten sposób rozmawiać. Dlaczego? Ponieważ tempo zdarzeń od dnia, w którym z Loggi Błogosławieństw bazyliki św. Piotra zwrócił się do zgromadzonych zaskakującym „buonasera” jest tak ogromne, że nie ma sensu czekać na jakieś symboliczne daty i momenty. Trzeba nie tylko je widzieć, brać w nich udział, ale też starać się jak najwięcej zrozumieć z tego, co Papież robi. Jaki jest sens tego, co Svidercoschi nazwał „zapalaniem świata”?
Lubię autorów, którzy nie stają na wysokiej mównicy i z jej poziomu wykładają jako nieomylny i jedyny możliwy swój ogląd spraw. Lubię takich, którzy pozwalają czytelnikowi podążać za ich tokiem rozumowania, współuczestniczyć w procesie poszukiwania prawdy, konstruowaniu opinii i dochodzeniu do wniosków. Czytając o „Papieżu, który zapalił świat” nie czułem się pouczany. Raczej usatysfakcjonowany odkryciem, że na wiele rzeczy związanych z aktualnym pontyfikatem można spojrzeć z zupełnie innej perspektywy niż robiłem to dotychczas i wtedy nabierają one nowych znaczeń.
Zdaniem autora książki „Jeśli przez te cztery lata oblicze katolicyzmu zmieniło się, to nie tylko wskutek «efektu Franciszka». Również dlatego że zasiane przez niego ziarno, pomimo oporów i sprzeciwów, zaczęło kiełkować w Kościele, choć nie zawsze jest to dostrzegane przez wiernych”. Myślę, że to dobra puenta.