Żyjemy w świecie permanentnej szarości. Idziemy na kompromisy.
Żyjemy w świecie permanentnej szarości. Idziemy na kompromisy. Mamy podwójne standardy. Sami naruszamy godność innych i zgadzamy się na to, że naruszana jest nasza. W końcu takie jest życie, mówimy zmęczonym głosem. Albo wykrzywiamy tylko usta w grymasie cynicznego uśmiechu. Ale nawet, gdy tak właśnie reagujemy na to wszystko, to i tak w czterech ścianach naszego serca męczymy się sami ze sobą czując, że coś jest zasadniczo nie tak. W tym zalewie bylejakości i obojętności pragniemy jakiegoś jasnego punktu odniesienia. Ognia młodości, który wskazałby drogę. Nie muszę wcale nią pójść, ale chcę ją przynajmniej zobaczyć. I wierzę, że taką rolę miała do spełnienia i nadal ma dzisiejsza patronka. Żyła krótko, ale intensywnie. Jednak ta intensywność nie miała w sobie nic z dzisiejszej zachłanności wrażeń. Ze skupienia na sobie i dopieszczaniu swojego ego. Całe jej 17 lat życia zogniskowane było raczej na czymś odwrotnym. Na wyjściu poza siebie i to czego ja chcę, w stronę drugiego. W sumie trudno się nawet temu dziwić - ktoś powie. Przecież urodziła się w małej wsi pod koniec XIX wieku. Musiała więc pracować na roli pomagając tacie i pracować w domu by wyręczyć mamę przy licznym rodzeństwie. To prawda. Ale nie musiała już zupełnie prowadzić razem ze swoim wujkiem świetlicy ani biblioteki. Nie musiała katechizować rodzeństwa ani okolicznych dzieci. Nikt nie kazał jej odwiedzać chorych i starszych pomagając przy różnych domowych obowiązkach lub czytając im dla towarzystwa pisma religijne. Z całą też pewnością nie jej zadaniem było przygotowywanie ich na przyjęcie Wiatyku. To wszystko nie powinno jej zajmować, a jednak to właśnie robiła. Oprócz oczywiście rzeczy zwyczajnych : chodzenia do szkoły czy wypełniania obowiązków wynikających z bycia członkinią Towarzystwa Wstrzemięźliwości, Apostolstwa Modlitwy oraz Arcybractwa Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu. Mówiąc krótko : za życia błyszczała niczym brylant. I nie zmienił tego nawet 18 listopada 1914 roku czyli dzień jej śmierci. Ani podjęta wtedy przez rosyjskiego marudera próba odebrania dzisiejszej patronce niewinności i zdeptania jej ludzkiej godności. Paradoksalnie zasieczenie zaciekle broniącej się dziewczyny szablą rozświetliło jej postać tak mocno, że dzisiaj może nam ona służyć za punkt orientacyjny w świecie bez właściwości. Może także być naszą orędowniczką, gdy idąc rano do pracy albo wracając wieczorem do domu czujemy, że brak nam zupełnie tego naturalnego żaru młodzieńczej miłości do Boga i ludzi. Żaru, którego ona miała w nadmiarze. Ona czyli kto? Oczywiście błogosławiona Karolina Kózkówna, dziewica i męczennica.