W dobrym towarzystwie czas szybko mija, tak mogę powiedzieć o swoich latach i pracy - mówi s. prof. Zofia Józefa Zdybicka. Na KUL miało miejsce uroczyste odnowienie doktoratu znanej urszulanki, współtwórczyni Lubelskiej Szkoły Filozoficznej. Siostra profesor to nie tylko znakomity naukowiec, ale i świadek wielu wydarzeń z życia lubelskiego Kościoła.
- Ja jednak nie chciałam czekać. Zdałam właśnie maturę i chciałam już być w jakimś zgromadzeniu. Tylko nie miałam pojęcia w jakim. Zaczęły się wakacje. Byłam w Lublinie w pierwszy piątek miesiąca i poszłam do spowiedzi do kościoła jezuitów, gdzie zwykle lubiłam się modlić. Nie zamierzałam akurat opowiadać o swoich rozterkach i historii życiowej. Wyspowiadałam się i chciałam iść, gdy ojciec jezuita zapytał mnie ile mam lat i co robię. Powiedziałam, że 20, właśnie zdałam maturę i chcę wstąpić do zakonu, ale nie mam pojęcia do jakiego. Tak od słowa do słowa dowiedziałam się o urszulankach, a nawet dostałam książkę o Matce Urszuli Ledóchowskiej - opowiada siostra Zofia.
Okazało się, że jezuita był wychowankiem Urszuli Ledóchowskiej i miał kontakt z siostrami. Zofia wróciła do domu. Usiadła w swoim pokoju, otworzyła książkę i zaczęła czytać. Wstała dopiero wtedy, gdy przeczytała całą. Wraz z ostatnią stroną książki była gotowa się spakować i jechać do Pniew. Przygotowania trwały dwa miesiące. Trzeba było zgromadzić niezbędne dokumenty, spakować jakieś osobiste drobiazgi, przygotować małą wyprawkę.
- Pomogła mi starsza siostra szyjąc bieliznę pościelową. Byłam gotowa. 24 września przekroczyłam próg naszego domu w Pniewach - wspomina.
Po rozmowie z Matką przełożoną o swoim pragnieniu i wątpliwościach związanych ze studiami usłyszała, że będąc w zakonie też można studiować. Na razie zaprowadzono ją do refektarza, gdzie zgromadziła się cała wspólnota urszulanek, jakieś 120 sióstr, przedstawiono ją jako tę, która pragnie do nich dołączyć ofiarowując swoje życie Bogu. - Poczułam się wtedy jak w domu - wraca pamięcią do 1948 roku s. Zofia.
Jako, że miała skończoną szkołę handlową, skierowano ją do Otorowa pod Pniewami, gdzie siostry prowadziły dom dziecka i powierzono pieczę nad kasą i księgowością.
- Po kilku dniach przeszkolenia prowadzonego przez siostrę Ledóchowską, siostrzenicę św. Urszuli, powierzono mi pieczę nad całymi finansami domu dziecka. Dziś z podziwem patrzę na tamte siostry, które młodej dziewczynie nieznanej sobie przecież z ufnością oddały tak ważne sprawy - opowiada. Tam pracowała i formowała się przez kolejne lata s. Zofia, która jako imię zakonne wybrała sobie Józefa.
- Zawsze miałam szczególne nabożeństwo do św. Józefa, a w zakonie stał mi się jeszcze bliższy. Jego więc wybrałam sobie za patrona i zaczęłam być siostrą Józefą. Potem, po latach, gdy przyszło mi pełnić różne funkcje i reprezentować zgromadzenie podpisując dokumenty, miałam wiele problemów z posiadaniem dwóch imion, a w zasadzie to czterech, bo rodzice nazwali mnie Zofią Różą, a w zakonie byłam Marią Józefą. Dziś już nie praktykuje się przyjmowania imion zakonnych z powodu zawiłości administracyjnych - dodaje.
Podejmując różne obowiązki czasem myślała o studiach, ale jako, że nikt jej nie proponował takiej możliwości, pogodziła się z tym, że nigdy studiów nie skończy.
- Wybierałam życie zakonne, a nie naukę, więc w końcu po kilku latach jakichś tam nadziei na studia, ze spokojem serca zrezygnowałam z tego marzenia dla Pana Boga. Wtedy niespodziewanie zawołała mnie przełożona i powiedziała bym zdecydowała co chcę studiować. Wybrałam filozofię, bo wówczas teologię mogli studiować tylko księża - wspomina.
Na studia skierowano ją na KUL. Wróciła więc do Lublina, gdzie była już wspólnota urszulańska, gdyż uczelnia prosiła Urszulanki, by zaopiekowały się studentkami.