Cała Polska już się śmieje, zaczynamy mieć nadzieję – głosi slogan jednej ze stron internetowych. Otóż - nieprawda. Niewiele doprawdy dzisiaj okazji, by śmiała się cała Polska.
Więcej - nekrolog zawiadamiający o śmierci polskiej wspólnoty śmiechu od dawna pokryty jest kurzem. To nie znaczy, że umarł w naszym kraju śmiech, o nie. Polacy śmieją się i to wcale często. Tyle, że co jednych śmieszy – drugich oburza. I odwrotnie – to co śmieszy tych drugich – pierwszych już nie śmieszy, tylko, powiedzmy, denerwuje. Znana fraza „i śmiesznie i strasznie”, tak popularna w polskiej publicystyce ostatnich lat, zyskuje w ten sposób nowe znaczenie. Od ilustracji aż się roi. Weźmy chociażby reakcję na jeden z rysunków Andrzeja Mleczki. Oto naprzeciw niepozornego mężczyzny, z miną wyraźnie zdezorientowaną, stoi gromada raczej nieciekawie wyglądających osobników z zawołaniem: „Szukamy charyzmatycznego przywódcy!”. Otóż ten rysunek jeden z internautów opatrzył komentarzem – „To akurat nie jest śmieszne”. Jak można się, nie będę ukrywał, łatwo domyśleć – ów internauta zwolennik „totalnej opozycji”, uznał, że dzieło Mleczki to przytyk A jeśli tak miałoby być, to nie śmieszy go – no właśnie co? Dość groteskowa sytuacja poszukiwania charyzmatycznego lidera czy tylko rysunek, sytuacje taką wykpiwający? A może jedno i drugie to znaczy i bezskuteczne poszukiwanie charyzmatycznego lidera opozycji, i, jednocześnie, pokazanie tych poszukiwań w krzywym zwierciadle satyry? Tak, trudno być dzisiaj w Polsce satyrykiem, tak bardzo humorysta bywa narażony na nadinterpretację swoich dzieł przez „paranoicznego” odbiorcę, jak go nazywa Umberto Eco. Czy też – to druga możliwość, sama złożona i zmieniająca się rzeczywistość jednoznaczny w intencji przekaz satyryka może wykrzywić nie do poznania. Pozostańmy jeszcze chwilę przy Andrzeju Mleczce. W lewicowym tygodniku „Przegląd” zamieścił on rysunek przedstawiający trzech mężczyzn za prezydialnym stołem. Przed pierwszym z nich położono wizytówkę „Szwecja”, przed drugim napis „Polska”, przed trzecim - „Belgia”. Polak pyta swoich kompanów: "Jak to jest, być normalnym politykiem, w normalnym kraju?". Wymowa w zamierzeniu jest jasna – „Polska to nienormalność” jak obwieścił kiedyś Donald Tusk. Tyle, że dzisiejszy kontekst nie jest wcale tak jednoznaczny, jakby się to satyrykowi zdawało. Czy rzeczywiście Szwecja kojarzy się dzisiaj Polakom z normalnym krajem? A Belgia? Po niedzielnych wydarzeniach pisano o horrorze, który urządzili w Brukseli Marokańczycy... Ja, jak wszyscy, jak bez mała cały świat, zamartwiam się oczywiście sytuacją w Polsce, która daleka jest od doskonałości. Ale może szwedzcy i belgijscy politycy mają swoje własne problemy, a np. Szwecja nie jest tak normalnym krajem jakby to wyglądało ze starej daty stereotypów czy kolorowych przewodników turystycznych? Czy sytuacja w Hiszpanii jest dzisiaj normalna? A jeśli tak, to jak rozumieć napiętą sytuację w Katalonii? Jak nie ciężarówka wjeżdżająca w tłum, to krwawe zamieszki związane z ogłoszeniem niepodległości… Felietonista tygodnika „Polityka” Daniel Passent pisze z przekąsem, że na liczne połajanki, których nie skąpi Polsce francuski prezydent Emmanuel Macron polska premier Beata Szydło odpowiedziała, że może lepiej by Macron zajął się problemami kraju, którego jest prezydentem. Passent pozostawia to bez komentarza, wiadomo – co taka Szydło może Macronowi. Ale być może prezydent kraju w którym – z uwagi na zagrożenia terrorystyczne stan wyjątkowy staje się powoli stanem normalnym powinien wziąć poważnie słowa płynące z „dalekiego kraju”? Uprawiana przez Macrona we Francji „postpolityka” prowadzi do gwałtownego spadku poparcia jego rządów przez wyborców... Dobra, oczywiście, wiadomo - Macron nie weźmie słów Szydło poważnie – to wymagałoby od niego realnego politycznego działania, a to nie jest – delikatnie rzecz ujmując - najmocniejsza strona francuskiego męża stanu, męża całkiem nowego typu. Co innego pouczenia dla Polski, tu Macron zawsze znajdzie powód, by ostro zabrać głos. Ale – wróćmy do satyry, mówię wróćmy, choć przecież od niej nie odeszliśmy. Popularny satyryczny serial „Ucho prezesa”, obśmiewający obóz rządzący, przez długi czas stanowił jeden z ulubionych tematów zwolenników „totalnej opozycji”. Ale, ale… Najpierw naszło opozycyjne media podejrzenie, że co prawda serial Prawo i Sprawiedliwość wyśmiewa, ale czy jednak - wyśmiewając - nie ociepla przypadkiem postaci znienawidzonego Jarosława Kaczyńskiego? Potem było jeszcze gorzej – oto w serialu, który miał groteskowo wykpiwać rząd, pojawiły się sceny, w których i „totalna opozycja” nie wypada tak, jakby chciała. I co? No i okazało się, że do niedawna wspaniały serial „Ucho prezesa” właśnie osiągnął dno. Cóż powiedzieć? Powtórzę za Mikołajem Gogolem: „ Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie”. No właśnie, czy jeszcze umiecie?