Chcę zaproponować, żebyśmy przez chwilę pozostali jeszcze w tej widocznie obecnej i odczuwalnej atmosferze kalendarzowego przeplatania się świętości ze śmiercią.
Jakiś miesiąc temu spędziłem kilka dni Szwajcarii, a dokładnie w Obersaxen w diecezji Chur. W tej niewielkiej miejscowości, a właściwie wiosce, odwiedziłem pracującego tam od kilku lat ks. Adama, pochodzącego z tego samego miasta, co ja. Nie będę jednak teraz szczegółowo opisywał urzekających widoków mijając przejazdem okoliczne wioski. Na parę skojarzeń pozwolę sobie jednak zwrócić uwagę.
Każda wioska z własnym, kilkusetletnim kościółkiem. I gdzie by nie spojrzeć, gdzie by się nie rozejrzeć, w doliny czy hen na zbocza, tam ich białe strzeliste wieże jakby chciały milcząco wprawdzie, ale dobitnie, wyraźnie zauważalnie o czymś stale przypominać.
Odwiedziłem chyba z sześć takich wiejskich kościółków. Wokół każdego nie wielki cmentarz, taki, jakiego potrzeba. I w jesiennym słońcu usiadłszy na ławeczce na jednym z nich zatęskniłem za przykościelnymi cmentarzami. Ileż prostoty i mądrości jest w tym przykościelnym cmentarzu. I jak naturalnie widoczna i zaakcentowana jest tu ta nie tylko kalendarzowa przecież bliskość świętości i śmierci. Kościół, jego sakralność z wieżą każącą podnieść oczy ku górze jest oczywistym przypomnieniem o niebie, o świętości, o celu, a bliskość cmentarza przypomina o życiu, jako drodze i o jego oczywistej przemijalności.
W tamtych latach u nas słusznie już minionych wydawano wprawdzie zgody na budowę kościoła, ale zwykle bez cmentarza. I była w tym jakaś logika laicyzacji z opóźnionym zapłonem, że tak to nazwę. To lokalizacyjne rozdzielenie kościoła od cmentarza, po pierwsze oddzielało świętość od śmierci, cel od drogi, a po drugie, zamykało przestrzeń życia do teraźniejszości mierzonej latami tylko. Na dodatek lokalizacja cmentarzy komunalnych zwykle daleko poza miastem odsuwała to naturalne przypomnienie o własnej przemijalności ograniczając je do jednego, najwyżej dwóch dni w roku.
Tak przy okazji, to w naszych dzisiejszych postawach i zachowaniach gołym okiem widoczny jest jakiś paniczny lęk, ucieczka wręcz przed prawdą o własnym przemijaniu, kult teraźniejszości. Zasłona nie mówienia o sprawach eschatologicznych padła, jak mi się zdaje, na bardzo podatny grunt i przygotowane już podglebie.
Wrócę raz jeszcze na chwilę do tych około kościelnych szwajcarskich cmentarzy. Bardzo żałuje, że nie mogę pokazać słuchaczom kilku ich zdjęć, bo mój opis może być mało plastyczny. Proszę sobie wyobrazić, że na grobach zmarłych nie ma pomników w naszym wydaniu, granitowych, marmurowych, kamiennych, mniejszych czy większych grobowców wypolerowanych i błyszczących. Wielkość każdego grobu jest taka sama. Na wyznaczonym miejscu iskrzą się górskie kamyki przeplecione z posadzonymi zielono kolorowymi kwiatami. Ale co najważniejsze. Na każdym grobie, jego swoistą ozdobą jest tylko krzyż, a na nim tabliczka z imieniem i nazwiskiem zmarłego. Najczęściej są to krzyże mniej więcej tej samej wielkości, kute w metalu, różnego plastycznego wzoru, kształtu i formy. Ale na każdym grobie jest tylko krzyż. Nie mogłem się napatrzeć, oderwać oczu od tych grobów z krzyżami tylko.
Ileż w nich było zaskakującej i trochę onieśmielającej prostoty, i takiej wizualnie pokazanej oczywistej oczywistości, że wobec śmierci to naprawdę wszyscy jesteśmy równi. Nie wiem czemu, ale zdaje mi się, że my to nad wyraz jednak hołdujemy prywatno, publicznej, a i kościelnej pomnikomanii.
I myśl jeszcze jedna, może trochę spóźniona, ale mam nadzieję, że jeszcze listopadowo odrobinę przydatna.
Zwróćmy proszę uwagę, tak sami na siebie, o czym, albo o kim, rozmawiamy stojąc na cmentarzu przy czyimś grobie. Najczęściej rozmawiamy o sobie, o swoich sprawach, kłopotach, o zdrowiu, o tym jak leci, co słychać. No i o innych, kto na co zachorował, kto się ożenił, a kto rozwiódł. Rzadko kiedy rozmawiamy o tym zmarłym, przy którego grobie stoimy. Kim dla nas był, co mu zawdzięczamy, jaką rolę odegrał w naszym życiu. Rzadko wspominamy wspólne lata i przeżycia.
To, że oni milczą nie znaczy wcale, że nie mają nam nic już do powiedzenia. Może przy okazji ich wspominania przypomnimy sobie też wartości, które pielęgnowali; zasady, którym byli wierni? Może to jednak wcale nie takie staroświeckie i trącące myszką?
Czemu na to zwracam uwagę? Bo zdaje mi się, że my nawet będąc na cmentarzu, stojąc przy grobie, skupieni jesteśmy tylko na sobie.
To przeniesienie akcentu z siebie na tego, przy którego grobie stoimy pozwoliłoby nam choćby na chwilę tylko nabrać trochę dystansu do siebie, dostrzec, że nie jesteśmy pępkiem świata, że nie wszystko od nas się zaczyna, że jesteśmy tylko częścią, fragmentem rodziny, pokrewieństwa, sąsiedztwa, ojcowizny. Ale też zauważyć przy okazji, że ta moja teraźniejszość, to moje dziś, do którego jestem tak bardzo przywiązany jest tylko, albo i aż dalszym ciągiem, kontynuacją i przedłużeniem.
Spróbujmy, przynajmniej na cmentarzu, przy grobach oderwać się, choćby na chwilę tylko, od myślenia i mówienia o sobie i swoich sprawach. To naprawdę nam się przyda.