„Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień” czytamy w słynnym poemacie „Ziemia Jałowa” autorstwa T.S. Eliota, w części którą poeta nazwał „Grzebanie umarłych”.
Dlaczego tak właśnie? - doczyta kto ciekaw. Jeśli jednak bardziej prozaicznie zastanawiać się nad „naturą” miesięcy, to pewnie okazałoby się, że najbardziej mylącym miesiącem jest październik. Przykłady? Jak wiadomo Oktoberfest (czyli święto październikowe) do 1872 roku świętowali Niemcy w październiku, ale potem już zawsze we wrześniu, a rocznicę Rewolucji Październikowej obchodzono, a może i dalej się obchodzi, w listopadzie. Czyli październik raz obchodzi się we wrześniu, innym razem obchodzi się październik - w listopadzie. Przyznam, że nie wiem dlaczego słynne bawarskie święto piwa ma w nazwie październik, gdy sama z pompą obchodzona piwna impreza odbywa się we wrześniu. Co do rewolucji to rzecz sprowadza się do tego, czy liczyć datę bolszewickiego przewrotu w starym stylu czyli kalendarzu juliańskim obowiązującym w carskiej Rosji (i wtedy mówić o październiku), czy w przyjętym przez komunistów parę miesięcy później kalendarzu gregoriańskim – zgodnie z którym proletariacka z nazwy rewolucja dokonała się w listopadzie. Ale o ile kac po święcie piwa mija następnego dnia, to oszołomienie po tamtej rewolucji wielu jej świadomych i mniej świadomych spadkobierców męczy najwyraźniej do dnia dzisiejszego. Nieprzypadkowo. Wszak bolszewicki październikowo-listopadowy zbrojny przewrót z 1917 roku przez sto lat nazywany był „Rewolucją”. Na pewno był rewolucją w tym sensie, że odcisnął swoje piętno na całym XX wieku. Kumulował w sobie ideowe zawirowania, napięcia polityczne, społeczne i kulturowe stuleci wcześniejszych, a także nadawał im prawdziwie rewolucyjny impet, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Zmiana kalendarza juliańskiego na gregoriański, a więc np. października na listopad, to zmiana kosmetyczna, gdy tylko spojrzy się na nią z perspektywy ruchów prawie że tektonicznych jakie zaczęły się w listopadzie 1917 roku i wstrząsnęły społeczeństwami prawie całego świata w następnych dziesięcioleciach. Warto teraz – z okazji stulecia bolszewickiego przewrotu przyjrzeć się niektórym „rewolucyjnym” ideom i pomysłom bolszewickiego października. Z dzieciństwa pamiętam olbrzymi, acz trochę już przybrudzony transparent z napisem „Idee Lenina wiecznie żywe” – wtedy, w latach siedemdziesiątych wydał mi się on jakąś hucpą. Dzisiaj z żalem muszę przyznać, że niektóre idee Lenina i jego towarzyszy bolszewików pozostają dla wielu jego świadomych i nieświadomych spadkobierców jak najbardziej żywe. Pozostają żywe także wówczas, kiedy niosą za sobą śmierć. W dopiero co wydanej książce „Sowiety” Jan Paweł Wieczorkiewicz przypomina, jak to „Bolszewickie egerie, jak np. żona Lenina Nadieżdża Krupska czy Aleksandra Kołłontaj, rozważały /…/ odgórne zreformowanie instytucji rodziny jako >>przeżytku burżuazyjnego<<. Wstępem do tego była wolność zawierania i rozwiązywania związków małżeńskich z ich automatyczną rejestracją oraz swoboda aborcji, która stała się jedyną metoda regulacji urodzin”… I dalej pisze profesor Wieczorkiewicz: „Powszechnie propagowano pełną swobodę seksualną – teorię >>szklanki wody<<. Ponieważ Bucharin [jeden z głównych bolszewickich teoretyków] obwieszczał, że >>dzieci należą do społeczeństwa<<, spowodowało to podjęcie jeszcze bardziej radykalnego programu ich >>upaństwowienia<<, aby wyrwać je spod zgubnego wpływu rodziców”. Na koniec dwie uwagi. Pierwsza jest taka: to bardzo stary program, aby decydujący, ba jedyny wpływ na wychowanie dzieci miało wszechobecne Państwo. Bo rodzice wychowując dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami szkodzą i dzieciom, i – w konsekwencji – Państwu. Jeśli uznać, że to stare marzenie niektórych filozofów i utopistów jest jednym z wyznaczników totalitaryzmu, to wyraźnie widać, że w dzisiejszym świecie Zachodu rozplenia się z całą siłą miękki totalitaryzm, dobrze skądinąd zamaskowany szczytnymi hasłami – takimi jak np. dobro dziecka. I uwaga druga – też odwołująca się do dzieci, tyle, że tym razem metaforycznie. Od czasów Rewolucji Francuskiej znana jest formuła mówiąca o tym, że „Rewolucja zjada własne dzieci”. Przypisuje się ją Dantonowi, ale pewności co do autorstwa chyba nie ma. Oznaczać ma ta formuła, że ofiarami rewolucji stają się na pewnym jej etapie sami rewolucjoniści. To prawda. Zgilotynowano Dantona, skazano na śmierć Bucharina. Ale przecież w niczym nie ulżyło to milionom ofiar prawdziwego piekła, które zafundowali swoim współczesnym (i potomnym) ci postępowo rewolucyjni uczniowie czarnoksiężnika.