107,6 FM

Filmowanie tajemnicy

Jak spojrzeć na kulturę "wysoką" i "popkulturę" obecną w filmach o tematyce chrześcijańskiej? Jak mówić o "niewyrażalnym"? W ramach MFF Niepokalanów odbyła się we Wrocławiu dyskusja panelowa o "prawdzie na ekranie".

– Cóż to za dialog ze światem, jeśli rozmawiamy między sobą, wśród ludzi mających z grubsza podobne poglądy, urządzając kółko wzajemnej adoracji? – zauważył na wstępie Krzysztof Zanussi. – A może czasem tak bardzo skupiamy się na dialogu ze światem, że przestajemy rozmawiać ze sobą? Warto i „w swoim gronie” przedyskutować pewne sprawy – przekonywał Tomasz Terlikowski.

W dalszej części spotkania okazało się, że w szczegółach także w kręgu ludzi o podobnym światopoglądzie istnieją różne spojrzenia – choćby na „strategię” pokazywania prawdy. – Czym ona jest dla filmowca? – pytał prowadzący spotkanie Krzysztof Kunert.

K. Zanussi zauważył, że czasem zapomina się o rzeczy niby najprostszej, tzw. prawdzie rzeczowej. – Pokazuje się rzeczy nieprawdziwe, nierealne, przedstawiając je jako realne. Mnóstwo mamy przykładów tego, że ludzie wierzą w coś fałszywego to, bo zobaczyli to w filmie – stwierdził. – Jest też inna prawda, ta artystyczna, która jest tożsama z pięknem i dobrem, z mądrością, która powinna z nich wynikać. Sztuka świadoma, odpowiedzialna, do tej prawdy zmierza, ale ona jest niewymierna, nieuchwytna, o nią można się spierać.

– Jestem dziennikarzem; dla mnie prawda to jest wszystko. Kocham kino, bo ono może nas doprowadzać do prawdy – podkreśla Arnaldo Casali. – Na chrześcijaństwo spoglądam jako na odsłanianie się prawdy. Pan Jezus powiedział „jestem Prawdą”, ale też „jestem Drogą”. Po drodze się idzie; prawda to rzeczywistość, do której się dochodzi. Cenię filmy K. Zanussiego, bo one stawiają pytania. Jako katolicy często dajemy odpowiedzi, a powinniśmy umieć stawiać pytania.

– Kino to właściwie sztuka iluzji. Jednak za iluzją, za „nieprawdą kina”, możemy znaleźć narrację, która prowadzi do wyjaśnienia rzeczywistości; mimo swej iluzoryczności kino może więc prowadzić do prawdy – zauważa ks. Marek Lis. – Prowadzi, nawet jeśli to jest kino, które „nie wie”, które poszukuje, stawia pytania. Wolę filmy, w których czegoś szukamy.

T. Terlikowski przypomniał, że Platon był za tym, by wygonić z państwa poetów, bo uważał, że mity, baśnie oddalają od prawdy. Obraz, też filmowy, odwołuje się do emocji, a one często uniemożliwiają argumentację. Pytając o prawdę, w chrześcijaństwie ostatecznie pytamy o „Słowo, które było na początku”. – Pytanie, jakie postawili sobie w pewnym momencie chrześcijanie, brzmi: Czy słowo może stać się ikoną, obrazem? Odpowiedziano: tak, ale ów obraz musi być wierny pewnemu kanonowi. Wtedy ikona jest słowem, choć jest obrazem. Dla artystów, którzy chcą czerpać ze Słowa – Chrystusa – musi istnieć pewien kanon – twierdzi publicysta, zauważając.

Podkreśla, że nie wystarczy zająć się tematyką religijną, by film był religijny. Forma też jest przekazem – stąd potrzeba pewnego kanonu, formy innej niż ta związana z popkulturą. Korzystając z form popkultury można zrobić filmy nie religijne, ale „na tematy religijne”. T. Terlikowski uważa, że i one są ważne. Potrzebne są ludziom filmy metafizyczne, ale też tzw. christian movies. – Potrzebujemy głębokich pytań, ale czasem też potrzebujemy po prostu utwierdzić się w tym, w co wierzymy – twierdzi.

– Christian movies nie pokazują prawdy! One mówią o nawróceniu jak o czymś łatwym, bezproblemowym… Tak w życiu nie jest! Żeby nastąpiło nawrócenie trzeba na ekranie pokazać prawdziwe chrześcijaństwo – twierdzi o. M. Legan. Również ks. Lis sceptycznie odnosi się do tego typu filmowej twórczości – gdzie np. w filmie „Spotkanie” kelner w przydrożnym barze okazuje się Jezusem, a w „Chacie” mężczyzna spotyka całą Trójcę Świętą (a potem nawet tajemniczą czwartą osobę, również o boskich cechach). Negatywnie ocenia wspomniany film pod względem teologicznym – choć wyraża zrozumienie dla pozytywnych emocji, jakie wywołuje. – Jestem przeciw kiczowi, kicz jest kłamstwem – podkreśla.

– Do mnie również nie przemawiają filmy będące odbiciem religii opartej głównie na emocjach. Emocje i prawda często nie idą ze sobą w parze. Uważam, że najlepsze są filmy opowiadające prawdę, rzeczywiste historie ludzi. Jak powiedział Paweł VI: kończy się czas nauczycieli, zaczął się czas świadków. – twierdzi A. Casali. K. Zanussi przekonuje, że to wysoka kultura „ciągnie w górę”. – Kościół przegrywał tam, gdzie kultura była tylko ludowa. „Łatwe” filmy ewangelizacyjne pokazują, że nagroda czeka na nas już tu, na ziemi… Sztuka popularna nie dopuszcza istnienia tajemnicy, próbuje ją zawsze wyjaśniać. A istotą chrześcijaństwa jest przeżycie tajemnicy – twierdzi. Szczególnie surowo ocenia niekończące się seriale, które przepuszczają życie przez „maszynkę”, zrównując wszystkie jego elementy. – Uważam, że z oglądania seriali trzeba się spowiadać! – mówi.

T. Terlikowski zauważa jednak, że można rozumieć christian movies, podobnie jak na przykład (nie zawsze wysokich lotów) malowidła w nurcie Biblia papuerum jako element kaznodziejstwa. Kaznodzieje starali się wywołać silne emocje i poprzez prosty, jednoznaczny przekaz skłonić ludzi do nawrócenia. Potem słuchacze mogą pójść głębiej, sięgać po bardziej złożony przekaz, ale nie od razu… Podkreśla, że osobą, która przed II wojną światową miała największy wpływ na kulturę w Polsce był św. Maksymilian M. Kolbe. To właśnie jemu zarzucano przede wszystkim, że proponuje kulturę niską, prostą. W Niepokalanowie znaleźć można było byle jakie gipsowe figury, w „Rycerzu Niepokalanej” – niedoskonale napisane teksty i „prymitywne” obrazki. I to one przemieniały ludzi. – Nie ma chrześcijaństwa bez kultury „wysokiej”, ale nie ma chrześcijaństwa także bez kultury „niskiej” – twierdzi publicysta. – Dokonała się globalna popkulturyzacja i wszyscy, chcemy czy nie, korzystamy z jej schematów. Poza popkulturą nie ma powszechnie zrozumiałej komunikacji.

Argumenty za obroną christian movies przywołał także Ł. Adamski: – Przy istniejącym kryzysie moralnym, przy dyktaturze relatywizmu, musimy mieć różne rodzaje kina, bo mamy różnych odbiorców. Trzeba dotrzeć też do tych, którzy potrzebują kina „prostszego”, którzy zrozumieją prosty chrześcijański przekaz dostosowany do świata facebooka, smsów, twittera – zauważa Łukasz Adamski. – Żyjemy w Europie na „spalonej ziemi”. Jeśli zrezygnujemy z popkultury, jak dotrzemy do dzisiejszych młodych ludzi? – pytał, dodając, że christian movies stają się coraz lepsze, nie można wrzucać ich do jednego worka.

Ks. M. Lis podkreśla, że kino to komunikacja. Ważny jest w nim tekst, kanon, ale i odbiorca – dziś jest nim człowiek, dla którego podstawowym ekranem nie jest ten kinowy czy telewizyjny, ale ekran smartfona. – Uważam, że trzeba w ogóle znieść podział na kulturę „wysoką” i „niską”; lepiej mówić o kulturze, która sprawia, że wzrastamy, jak i takiej, która usypia nasze mózgi – mówił. Wartościowy lub nie może być zarówno film niosący rozrywkę, jak i stawiający trudne pytania.

Prelegenci podjęli również temat polityki kulturalnej – która jest potrzebna, lecz nie może zmienić się w propagandę. Zauważyli, że nie można „wyprodukować” dobrych, myślących „po katolicku”, filmowców. Tego się nie da zadekretować, zaprogramować. Co ciekawe zresztą, najlepsze filmy o tematyce religijnej robili często ludzie niewierzący, jakoś zmagający się z wiarą. Może wystarczy pokazywać po prostu rzeczywistego człowieka, z jego nadziejami, dylematami? Wtedy „prawda na ekranie”, wraz z pytaniami o Prawdę przez duże „P” będzie obecna.

« 1 »
DO POBRANIA: |
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy