Jeden z ważnych polskich katolickich hierarchów miał ostatnio okazję doświadczyć, jak może funkcjonować świat mediów i co może się w nim stać z z wypowiedzianymi w jak najlepszej wierze słowami.
Otóż wspomniany przedstawiciel Kościoła udzielił wywiadu jednemu z czasopism. W rozmowie był oszczędny w słowach. Niejednokrotnie stawiane mu pytania były znacząco dłuższe niż dawane przez niego odpowiedzi. Powiedział jednak sporo ważnych rzeczy, porządkując wiele kwestii lub prezentując szersze spojrzenie tam, gdzie liczni inni rozmówcy mediów prezentowali znacznie węższą perspektywę.
Zanim jeszcze treść wywiadu została w całości udostępniona odbiorcom, zaczęło w sieci krążyć jedno wyjęte z niej zdanie, odnoszące się do sprawy wzbudzającej od pewnego czasu w kraju ogromne emocje. Zdanie miało charakter stanowczej deklaracji. Bardzo stanowczej. Tak bardzo, że wywoływało u tych, którzy się na nie natknęli, skrajne reakcje. Jedni wpadali w zachwyt. Drugich przepełniało oburzenie. Łatwo się domyślić, jaki był internetowy, widoczny przede wszystkim w tzw. mediach społecznościowych, efekt takiej radykalnej polaryzacji stanowisk.
Paradoksalnie sytuację pogorszyło ukazanie się zawierającego całą rozmowę numeru czasopisma. Okazało się, że na okładce, promującej zawarty w nim ważny wywiad z ważną osobą, widniało o jedno słowo za dużo. Użyto sformułowania, które dokładnie w takim brzmieniu w rozmowie nie padło. Inaczej mówiąc, zastosowano parafrazę, a nie dosłowny cytat. Problem w tym, że chyba tylko ludzie obdarzeni zdolnością jasnowidzenia mogliby o tym wiedzieć. Oczywiście, poza samą redakcją pisma.
Chodziło o jeden krótki wyraz, który osobom nieznającym rzeczywistej treści wywiadu (może dlatego, że długi lub z jakiegoś innego równie istotnego powodu) dał pretekst do mnożenia komentarzy zdecydowanie negatywnych, a nawet odsądzających Bogu ducha winnego hierarchę od czci i wiary.
Jeden z moich znajomych, odnosząc się do zaistniałej sytuacji, przysłał mi do rozpowszechnienia niewielkie opracowanie, które zatytułował: „Krótki kurs udzielania wywiadów”. Trudno mi oceniać intencje autora i stopień jego dobrej woli lub złośliwości. Powiem więc jedynie, że wśród jego wskazówek i sugestii znalazły się m. in. takie: „Nagrywaj rozmowę także na swoim urządzeniu, aby mieć dowód, co faktycznie zostało powiedziane”, „Żądaj autoryzacji całego wywiadu, łącznie z pytaniami (sprawdzaj, czy faktycznie do publikacji idą te, które zostały ci postawione)”, „Domagaj się autoryzacji tytułów, śródtytułów, leadów, okładek zapowiadających wywiad, zajawek go promujących itp.”.
Poradnik kończy się generalną radą adresowaną do wszystkich, którzy stają przed perspektywą wypowiadania się dla mediów: „W kontaktach z przedstawicielami redakcji zachowuj daleko posuniętą ostrożność i nieufność. Zakładaj, że ich priorytetem nie jest wierne przekazanie twoich słów, lecz użycie ich do stworzenia własnego przekazu”.
Przestudiowałem cały przysłany mi podręcznik udzielania wywiadów i zrobiło mi się zimno.