Przed kolejnymi Międzynarodowymi Targami Książki, które równo za tydzień w czwartek rozpoczną się w Krakowie, słynny benedyktyn o. Leon Knabit zamieścił w internecie filmik, w którym nie tylko zachęca do wzięcia w nich udziału, ale też życzy imprezie powodzenia.
Robi to za pomocą zastanawiającego sformułowania. Brzmi ono: „Na złość tym, którzy nie czytają...”. Zauważa też, że w społeczeństwie nastąpił podział na czytających i nieczytających. Na szczęście raczej między tymi nierównymi przecież grupami raczej nie dochodzi do aktów agresji.
Ale uwaga. Łatwo w świetle powyższych słów wpaść w stereotyp. Bo kto jest czytającym, a kto nieczytającym? Niedawno jeden z zaproszonych do programu poświęconego książkom, na pytanie „Co czytasz?”, odrzekł: „Problem polega na tym, że ja cały czas czytam. Tylko nie czytam książek. I to jest chyba największy dramat. Czytanie książek praktycznie ustało w momencie, kiedy dostałem komputer”. Wszystkie treści, które się w tym urządzeniu pojawiały, odciągnęły go od książek. Na szczęście nie definitywnie, bo jak przyznał, czyta książki w czasie urlopu.
Historia ta pokazuje jednak, że podział na czytających i nieczytających wcale nie jest oczywisty i sięganie po książki nie jest w dzisiejszych czasach wystarczającym kryterium, aby to rozstrzygać. Można być bardzo czytającym, a książkę brać do ręki rzadko, albo i wcale. Zwłaszcza w wersji papierowej. Czy kogoś, kto nie przewraca stron w książkach, tylko namiętnie słucha audiobooków, należy zaliczyć do nieczytających? Nie wydaje mi się.
Nowe technologie spowodowały pewne istotne przekształcenie. Doprowadziły mianowicie do tego, że zaczęła się zmieniać proporcja między liczbą czytających (czy szerzej mówiąc, odbierających przekaz) a liczbą piszących (a właściwie pragnących przekazać jakieś treści innym). Niektórzy twierdzą nawet przesadnie, że żyjemy w czasach, w których wszyscy chcą pisać, a nikt nie chce czytać. To nieprawda. Odbiorców wciąż jest sporo, ale faktycznie liczba nadających przekaz o dużym zasięgu wzrosła. Można by z tego wyciągnąć wniosek, że w tej sytuacji treści jest w mediach za dużo. Tymczasem - paradoksalnie - zapotrzebowanie na tzw. kontent wcale nie maleje. Wciąż potrzebne są nowe treści i to w niewyobrażalnych ilościach. Pytanie - dla kogo?
Znajomy opowiadał niedawno, w jaki sposób stara się nakłonić swoje kilkuletnie pociechy do systematycznego czytania. Zbudował skomplikowany system zachęt i nagród. Szybko się przekonał, że małolaty świetnie potrafią go wykorzystać, co nie znaczy, że wzrasta w nich umiłowanie czytania. Mnie osobiście cała operacja skojarzyła się z czymś w rodzaju przekupstwa. I w tym momencie zdałem sobie sprawę, że dzisiaj tzw. twórcy mediów coraz częściej zachowują się w stosunku do swoich odbiorców podobnie. Przekupują ich, żeby zechcieli w jakikolwiek sposób przyjąć kierowany do nich przekaz. Niekoniecznie ze zrozumieniem.