Dziś powrót do fragmentu Ewangelii, jakiej słuchaliśmy uczestnicząc w niedzielnej Eucharystii.
W niedzielę przed dwoma tygodniami słyszeliśmy przypowieść o gospodarzu, który najmował do pracy w swojej winnicy. Co przyszedł na rynek od ranka po wieczór znajdował kogoś do zatrudnienia. Z pierwszymi umawiając się o denara za dzień; z innymi, że dostaną, co będzie słuszne, a ostatnim, których nikt jeszcze nie nają nic nie zaproponował. Wszyscy jednak od ostatnich po pierwszych dostali tyle samo, po denarze, co rzecz jasna oburzyło pierwszych, bo myśleli, że więcej dostaną, co też zresztą głośno wypomną: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty.
Ta przypowieść pasuje z jednej strony wszystkim oburzonym społeczną niesprawiedliwością i stającym po stronie tych pierwszych najętych, jak i zwolennikom zasady wszystkim po równo, którzy zresztą chętnie by się widzieli, jako ci ostatni najęci. Ale to nie jest przypowieść o zasadach życia społecznego, gospodarczego, czy pracodawczo-pracowniczego. Czytając ją, czy jej słuchając warto nie pomijać początkowego: Królestwo niebieskie podobne jest…
To jest przypowieść o logice nieba, a nie o logice ziemi. Nie znaczy to jednak, że nie ma nam nic powiedzenia, co by nie mogło nam się przydać żyjąc tu i teraz.
Spróbujmy, więc zwrócić naszą uwagę na parę wątków. Z pierwszymi gospodarz umówił się o denara i oni te warunki przyjęli. I tyle też otrzymali. On ich nie oszukał, nie naciągnął. A oni z jednej strony mieli pretensje, że wszystkich potraktował jednakowo, a z drugiej, że nie docenił ich ciężkiej pracy i poświęcenia. Poczuli się oszukani. Byli przekonani, że gospodarz jest im coś jeszcze winien, dodatek, premię.
Pierwszy powód ich oburzenia to hojność, gest gospodarza, czemu zresztą dają stanowczy wyraz przecież szemrali przeciw gospodarzowi. I zdaje mi się, że na hojność i wielkoduszność, jakiej doświadczają inni reagujemy podobnie – oburzeniem i to zarówno wtedy, kiedy pochodzi od bliźnich, jaki i od Pana Boga mając przy tym w zanadrzu taką pokusę odmawiania prawa do takiej hojności i gestu, i to tak Panu Bogu, jak i bliźnim.
Ale zwróćmy uwagę, że oni hojność gospodarza zauważyli dopiero wtedy, gdy porównali się z tymi, którzy pracowali tylko godzinę, a tyle samo dostali.
Porównywanie się. Zdaje mi się, że porównywanie się stało się powszechnością. Stale się porównujemy do innych, do kogoś, do ich wyglądu, stanu posiadania, popularności, poparcia, zamożności, atrakcyjności, życiowego powodzenia i szczęścia. Taka swoista cywilizacja porównywania się, rankingów i list.
Może nawet i w tym porównywaniu się nie byłoby nic aż tak złego, gdyby jego nadmierna częstotliwość nie kryła w sobie paru pułapek. Otóż ta logika nieustannego porównywania się jest przede wszystkim zazdrosnotwórcza, że użyję takiego neologizmu.
Im częściej się bowiem porównujemy, tym bardziej stajemy się zazdrości, że inni to mają się lepiej, łatwiej, są ładniejsi, mają więcej powodzenia i szczęścia. A jeśli nawet tak jest, to oczywiście wszystko to, co oni mają, a czego nam brakuje spotyka ich niezasłużenie i niesprawiedliwie. I bardzo blisko nam wtedy do tych pierwszych z najętych do winnicy, bo tak jak oni podważamy słuszność tego, co inni dostali: ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, no i oczywiście podkreślamy też siebie, swoje zasługi i swój życiowo wylany pot porównując się do tamtych, którzy znosili ciężar dnia i spiekoty.
A to bardzo często każe nam złym okiem patrzeć na tych, którzy są dobrzy, hojni, szczodrzy dla innych, nie dla nas i to łącznie z Panem Bogiem.
I pozostając w tej Bożej przestrzeni nie sposób nie odnieść wrażenia, o paradoksie i o zgrozo, że łatwiej zaakceptować nam obraz surowego, wymagającego, nawet karzącego Boga, oczywiście przede wszystkim innych, niż zgodzić, że On daje hojnie i w nadmiarze. Ale, żeby było ciekawiej, to nie tylko innym, mnie też. Tyle tylko, że to nieustanne porównywanie się podpowiada i przekonuje nas, że innym to w nadmiarze, a mnie to za mało.
I myśl ostatnia. Ta przypowieść pokazuje też trzy relacje pracodawczo-pracownicze.
Pierwsi mają konkretną umowę za godzinę. Chcą jasnego wynagrodzenia za pracę.
Drudzy, umówieni na to, co słuszne. Mają jeszcze coś do zrobienia i liczą na sprawiedliwość, na wycenę ile im się należy.
Trzeci, zdani tylko na gospodarza. Za dużo to już nie popracują. Może nawet nie liczyli, że ktoś ich najmie.
Trzy relacje między gospodarzem a najętymi do pracy: konkretna umowa, liczenie na sprawiedliwość i zgoda na decyzję.
Gdyby to odnosić tylko do przestrzeni ziemi, to pewno chcielibyśmy być tymi pierwszymi, i z premią oczywiście, no i słusznie, ale gdyby to odnosić do przestrzeni nieba, to może lepiej być jednak tymi trzecimi?