Kiedy piszę te słowa w hotelu, jest noc ze środy na czwartek. Wokół cicho i spokojnie, ale to cisza przed burzą. Barcelona czeka w napięciu, co się wydarzy. Najprawdopodobniej w poniedziałek zostanie proklamowana Republika Katalonii.
Przed chwilą wróciłem z naszym fotoreporterem, Henrykiem Przondziono, ze spaceru po centrum Barcelony. Pierwsze wrażenie? Zdziwienie, że wszystko wygląda normalnie. Życie na spacerowej alei Las Ramblas toczy się dokładnie tak samo, jak zapamiętałem z poprzednich pobytów w tym mieście. No, może ludzi trochę mniej, ale to w końcu październik. Nie widać tam żadnych manifestantów, ani nawet flag na balkonach, tak jakby nic w Barcelonie się nie działo. Spokojnie jest też na starym mieście, w Barri Gòtic, choć w okolicach Palau de la Generalitat – siedziby władz Katalonii, sporo domów udekorowanych jest senyeras (tradycyjnymi flagami Katalonii w czerwono-żółte pasy) i esteladas (flagami Katalonii z dodanym niebieskim trójkątem z gwiazdami). Po esteladas można rozpoznać radykalnych zwolenników niepodległości i zerwania z Hiszpanią.
Z oddali słychać jakiś rytmiczny hałas. Idziemy w tamtą stronę. Źródło hałasu to młody człowiek stojący na balkonie mieszkania na trzecim piętrze kamienicy, uderzający z całej siły łyżką w blaszany garnek. Balkon udekorowany jest katalońskimi flagami. Już za Via Laietana, arterią dzielącą stare miasto na dwie części, takich „muzykantów” słychać więcej. Czterech, może pięciu. Zaczynają „koncert” codziennie punktualnie o 22. Wyrażają w ten sposób swój sprzeciw wobec hiszpańskiego rządu w Madrycie. Chociaż jest ich tylko kilku, ale hałas robią na całą dzielnicę. Ta forma protestu nazywa się cacerolada (od słowa cacerola oznaczającego patelnię) i jest bardzo popularna w Ameryce Południowej. Podobno w chwilach największego napięcia do cacerolady w Barcelonie przyłączają się setki, a może i tysiące ludzi i wtedy hałas jest nieopisany. Podobno. Mimo wszystko trudno oprzeć się wrażeniu, że wielki hałas robią nieliczni, a większość milczy. Co sądzą? Chcą niepodległości, czy też nie? Nienawidzą Hiszpanii, czy są rozdarci w swych uczuciach?
Taksówkarz, który nas wiózł z lotniska do hotelu, nie jest rozdarty. Albo jest, ale w innym sensie, bo mówiąc o sytuacji w Katalonii, prawie cały czas krzyczy. „Ci nasi katalońscy politycy to faszyści. Rząd już dawno powinien ich wsadzić do więzienia i zawiesić autonomię. Mówię tak, chociaż sam jestem Katalończykiem. No ale niech pan posłucha, co on gada” – mówi do mnie taksówkarz kręcąc gałką dźwięku w radio, gdzie właśnie premier Katalonii Carles Puigdemont wygłasza orędzie do narodu. „Słyszy pan te kłamstwa? To faszysta” – oburza się taksówkarz.
Kilka dni po przeprowadzonym 1 października referendum dotyczącym niepodległości Katalonii. Na zdjęciu Sandra Diaz - pracuje w hotelu w centrum Barcelony Henryk Przondziono /Foto Gosc
„Czy Katalonii grozi wojna domowa?” – pytam. „Absolutnie nie, to wykluczone” – krzyczy taksówkarz. – „Nie będzie żadnej wojny domowej. Zdecydowana większość Katalończyków myśli tak jak ja”. „Dlaczego zatem ci myślący jak pan nie próbują powstrzymać separatystów, skoro jest was więcej?”. „A wie pan, to dobre pytanie” – stropił się taksówkarz i nieco przycichł.
W Hiszpanii wielu ludzi nadużywa słowa „faszysta” wobec swoich przeciwników politycznych.
Sandra Díaz, sympatyczna recepcjonistka z naszego hotelu, nie ma tak sprecyzowanego zdania. „Zawsze byłam przeciwko niepodległości, właściwie dalej jestem, ale ostatnio to już sama nie wiem, co mam myśleć. Rząd w Madrycie nas lekceważy, w niedzielę policja brutalnie interweniowała. A u nas nikt nie używa przemocy, sam pan zobaczy. A jak wy tam, z Polski, to widzicie?”. „My nie wiemy, dlatego przyjechaliśmy tu, żeby się dowiedzieć”. „No tak, z zewnątrz to jest pewnie wszystko całkiem niezrozumiałe. Ale my tutaj też nie wiemy” – kończy Sandra.
Orędzie do narodu, które wygłosił w środę Carles Puigdemont było odpowiedzią na wtorkowe orędzie króla Filipa VI. Premier Katalonii wybrał nawet tę samą godzinę (21.00) co monarcha.
Filip VI określił działania władz Katalonii jako „deslealtad inadmisible” (niedopuszczalna nielojalność) wobec państwa hiszpańskiego. Zapewnił wszystkich Hiszpanów, że jedność państwa nie dozna uszczerbku, a Katalończyków, którzy nie popierają separatystów – że Hiszpania nie opuści ich w potrzebie. Wezwał zatem, choć nie wprost, do zastosowania paragrafu 155 konstytucji Hiszpanii, mówiącego o zawieszeniu autonomii zbuntowanego regionu.
Carles Puigdemont skarcił króla, że nie wezwał do dialogu. Sam określił siebie, że jest otwarty na dialog, ale zapowiedział, że wyniki referendum implikują jednoznacznie określone decyzje, które podejmie zapewne w poniedziałek kataloński parlament.
Wtedy więc zapewne należy się spodziewać deklaracji niepodległości.
Wszyscy w Barcelonie czekają teraz, kiedy rząd Hiszpanii sięgnie po paragraf 155 konstytucji – dopiero po ogłoszeniu niepodległości, czy też przed nim?