Na słotny wrzesień pozostały mi z upalnego lata nie tylko wakacyjne wspomnienia. Pozostała mi także najgorętsza książka tego lata. Bo tak właśnie w Waszyngtonie określono dzieło Tukidydesa „Wojna peloponeska”.
Zaczytywało się w nim i zaczytuje polityczne otoczenie prezydenta Donalda Trumpa, czytają tę książkę generałowie, ba, jest to ich zdaniem pozycja fundamentalna dla zrozumienia współczesnego świata. To właśnie dlatego stał się Tukidydes bohaterem nadzwyczajnego posiedzenia Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Co ciekawe – niezwyczajne zainteresowanie wojskowych dziełem Tukidydesa nie jest niczym nowym. Wreszcie już dawno temu generał Marshall wątpił „czy ktoś, kto nawet nie rozważał w pamięci okresu wojny peloponeskiej i upadku Aten, będzie w stanie myśleć w pełni rozsądnie i mieć ugruntowane poglądy /…/ na temat aktualnych spraw międzynarodowych”. Ale nie o głównym motywie „Wojny peloponeskiej”, czyli o tzw. pułapce Tukidydesa chcę dziś Państwu kilka słów powiedzieć. To czy dzisiaj rolę Aten i Sparty odgrywają Stany Zjednoczone i Chiny, czy może miejsce Chin zajęły jednak Niemcy, o tym wszystkim mówiono i pisano już wystarczająco dużo - kto ciekaw, z taką perspektywą oglądania współczesności już się oswoił. Korzystając z okazji chciałbym jednak – nie bez związku dzisiejszymi politycznymi emocjami – podsunąć Państwu trzy epizody z trwającej bez mała trzydzieści lat greckiej wojny domowej. Pierwszy epizod to Plateje. Małe greckie polis, niezwykle zasłużone w odparciu perskiej inwazji na Grecję pół wieku wcześniej. Platejczycy jako jedyni walczyli u boku Ateńczyków w słynnej bitwie pod Maratonem, później brali udział we wszystkich innych bitwach z Persami. To właśnie wtedy, po pokonaniu Persów wszyscy Hellenowie uroczyście przysięgali, że nikomu nie będzie wolno prowadzić przeciw Platejom wojny niesprawiedliwej, a gdyby kto chciał je ujarzmić, wszyscy Grecy im pomogą. Ale pół wieku minęło – zmieniły się okoliczności i konteksty. I tak Plateje oblegać zaczęli pospołu Spartanie i Tebańczycy, nota bene ci ostatni walczyli kiedyś u boku Persów przeciw zjednoczonym w walce o wolność Grekom. I co? I na nic zdało się Platejczykom powoływanie się na święte zobowiązania dawnych greckich sprzymierzeńców, na nic przypominanie wiarołomstwa Tebańczyków. Kiedy po długim oblężeniu Platejczycy zdali się na wyrok spartańskiego sądu, wytoczono im proces, który uznać można za mieszaninę parodii i groteski. Spartanie – mieszkańcy Lakonii byli jak wiadomo lakoniczni. Po kolei każdemu z nich zadawano jedno tylko pytanie – „czy w czasie obecnej wojny w czymś przysłużył się Spartanom?”. Pytanie było retoryczne, toteż i odpowiedzi – oczywiste. Nie, oczywiście Platejczycy nie oddali Spartanom żadnych przysług w tej wojnie – zaś ich dawne zasługi poszły w zapomnienie. Wszyscy obrońcy Platejów zostali zamordowany. Epizod drugi – Mitylena. Miasto na wyspie Lebos, zbuntowało się przeciw Atenom. Bunt się nie powiódł. I sympatyzujący z ateńską demokracją lud mityleński zmusił swoich przywódców do kapitulacji przed oblegającymi miasto agresorami. Ateński wódz Paches wysłał do metropolii prośbę o dyspozycje - co ma zrobić z mieszkańcami Mityleny. Pierwszy wyrok ateńskiego Zgromadzenia Ludowego był nadzwyczaj surowy: wszystkich mężczyzn wybić, a kobiety i dzieci oddać w niewolę. Następnego dnia Zgromadzenie Ludowe – pod wpływem perswazji niejakiego Diodotosa zmieniło swoje postanowienie. Ten umiał wskazać konkretne korzyści jakie staną się udziałem Aten, kiedy postąpią z Mityleną łagodnie – w szczególności podkreślił, że każde następne zbuntowane przeciw Atenom miasto, jeśli będzie miało w pamięci ten okrutny wyrok, to będzie biło się do upadłego, wiedząc, że na ateńską litość nie ma co liczyć. Dwa statki wypłynęły z Aten do Mityleny – pierwszy wysłany wcześniej z wyrokiem śmierci. I nieco później drugi – który ten surowy wyrok odwoływał. Na szczęście drugi statek dotarł na Lesbos wcześniej – oprócz prowodyrów buntu, których skazano na śmierć, pozostali Mityleńczycy zachowali jednak życie. I trzecie epizod – to przypadek zaatakowanej przez Ateńczyków małej wysepki Melos, opisany został przez Tukidydesa w słynnym dialogu melijskim uznawanym za lekcję politycznego realizmu. Podam z niej tylko jeden argument wysuwany przez Ateńczyków: „Przecież jak wy tak i my doskonale wiemy, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ją zagwarantować: jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują”. Tyle Tukidydes. Mieszkańcy Melos stanęli do nierównej walki. Kiedy zaś poddali się Ateńczykom, ci mężczyzn wymordowali, zaś kobiety i dzieci oddali w niewolę. Nie wygląda to specjalnie Czy tak zachwalany ostatnio realizm polityczny ma swoje granice? Ależ - tak. Wynikiem wojny peloponeskiej była wszak zagłada całego greckiego świata, a nie tylko skazywanych na zagładę małych polis jak Plateje czy Mitylena, wysepek takich jak Melos – to także upadek Aten, a niewiele później Sparty. I to właśnie jest puenta - do przemyślenia przez wszystkich realistów politycznych. W skali globalnej i w skali lokalnej.