- Na moją pierwszą w życiu pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę, a drugą wrocławską, w 1982 r. zabrał mnie ojciec. To były zupełnie inne czasy - wspomina Witold.
Był wtedy bodajże w III klasie podstawówki. – Pamiętam, że naszą myślą przewodnią były słowa: „600 lat, Maryjo, z nami jesteś”. Pielgrzymka szła inną trasą niż obecnie, głównie lasami – mówi. – To miało swoje zalety i wady. Nie dysponowaliśmy wówczas takimi środkami transportu, jak obecnie. Upały były takie, jak dziś. Pamiętam, że pojawiały się ogłoszenia, żeby osoby o słabszym zdrowiu nie wchodziły do lasu, bo... nie będzie jak, w razie czego, wywieźć ich stamtąd. Zdarzało się też, że lasy były podmokłe, zalane wodą. Musieliśmy robić obejścia, nazywane „objazdami”, co bardzo wydłużało trasę. Czasem trzeba było przejść nawet
Dziś na pielgrzymów w niektórych miejscowościach czekają prawdziwe uczty. W tamtych czasach – jak wspomina Witold – cieszyli się, gdy dostali wiadro z wodą do picia. Ludzie wystawiali dla nich np. jabłka. Nikt nie myślał o porządnej kąpieli w czasie drogi – zwłaszcza że z wielu miejscowościach gospodarze dysponowali tylko studniami, z których czerpało się wodę wiadrem.
– Ludzie, uciśnieni przez system, bardziej jednak garnęli się do jasnogórskich wędrówek. Pielgrzymki bywały o wiele większe niż dziś – zauważa. – Tacy chłopcy, jak ja wtedy, byli angażowani do wspierania służb – „drucików” (nagłośnienia), do obsługi zakrystii, przygotowywania placu dla tysięcy pielgrzymów, do służby przy ołtarzu... Ciągle mieliśmy jakieś awarie zestawów głośnikowych, wciąż rwały się kable. Jak się okazało, stali za tym ludzie z „ubecji”. Wciskali w kable szpilki, igły... Potem już bardziej pilnowano sprzętu, by uchronić się przed takimi działaniami.
Witek chodził na pielgrzymki przez kilka lat, potem miał przerwę. Wybrał się znów w pamiętnym roku 1991 r., gdy w Częstochowie odbywały się Światowe Dni Młodzieży, było spotkanie z Janem Pawłem II. – To była chyba najliczniejsza wrocławska pielgrzymka. Szliśmy dwoma nurtami, dwiema różnymi trasami. Nie sposób było taką masę ludzi wpuszczać razem do kolejnych miejscowości – wspomina. – Spotykaliśmy się na ostatnim noclegu, w Gnaszynie. Szliśmy obok kościoła św. Barbary, mieliśmy odpoczynek przy źródełku. Tuż pod Jasną Górę nie dało się podejść z powodu tłumów pielgrzymów. Zatrzymaliśmy się w alejach, gdzie były ustawione telebimy. Tam nocowaliśmy, choć tak naprawdę nikt nie spał. Wymieszaliśmy się z ludźmi z różnych stron świata, były śpiewy przy gitarach, była wielka radość. I potężne emocje, gdy przejeżdżał papież...
W swojej pielgrzymiej historii Witold powrócił znów na jasnogórski szlak kilka lat temu. – Moja tegoroczna pielgrzymka ma charakter dziękczynny – mówi. – Chcę podziękować Bogu za wszystko, czym mnie obdarzył. Jestem po prostu zadowolonym z życia pielgrzymem.