Na jasnogórskim szlaku Katarzyna i Łukasz stanęli po raz trzeci. Mają za co dziękować Bogu.
– Kiedyś chrześcijaninem byłem tylko z nazwy. Całymi latami chodziłem do kościoła tylko dlatego, że tak wypada, tak nakazuje tradycja – wspomina Łukasz, żołnierz pielgrzymujący w tym roku w grupie 20, wraz z żoną Kasią. – Gdy miałem może 20 lat, kolega zaprosił mnie na dyskotekę. Spodobało mi się. Szybko uzależniłem się od alkoholu; z czasem zdarzały się i narkotyki. Alkohol otwierał mnie na kolejne grzechy – uzależniłem się od pornografii, pojawiła się we mnie jakaś agresja, nienawiść do ludzi. Miałem ochotę uderzyć każdego, kto, jak mi się wydawało, krzywo na mnie spojrzał. Brakowało mi doświadczenia miłości. Mój ojciec, podobnie jak ja żołnierz, też uwikłał się w problemy z alkoholem. Był szorstki, często obojętny. Nosiłem w sobie wiele ran. Staczałem się w dół po równi pochyłej.
Przyszedł moment, gdy chłopak znalazł się na granicy życia i śmierci. Wracając z dyskoteki wdał się w bójkę i o mało co nie został zabity. Przeszedł poważną operację. – To doświadczenie niczego mnie wtedy nie nauczyło. Po wyjściu ze szpitala znów zacząłem pić. Pewnego dnia siedziałem z kolegą pijany, ze złamaną ręką, w parku. Wtedy dostrzegłem Kasię. To Pan Bóg postawił ją na mojej drodze – mówi z przekonaniem.
Ona też dobrze pamięta chwilę, gdy wracając z zakupów przez park ujrzała Łukasza. Zagadnął ją, ale było to przelotne spotkanie. Był nietrzeźwy. Potem jednak znów się na siebie natknęli, a on – niepewny, co mówił po pijanemu – przepraszał ją za swoje zachowanie.
Kasia również była osobą po przejściach. – Oboje pochodzimy z rozbitych rodzin. Dzieciństwo miałam trudne. Wychowałam się wśród alkoholików, musiałam opiekować się dwójką rodzeństwa. Związałam się z pewnym człowiekiem, który został ojcem mojego dziecka, ale – gdy synek miał 9 miesięcy – zostawił mnie. Pojawiali się w moim życiu inni mężczyźni, ale z żadnym nie połączyła mnie głęboka więź – wyjaśnia.
Z Łukaszem zaczęła spotykać się coraz częściej, stali się parą. Nie była to jednak sielanka. Kasia widziała jego alkoholizm, agresję, cierpienie jego matki. – Miałem żelazną zasadę, że nigdy nie uderzę kobiety, a jednak zdarzyło się, że w alkoholowym amoku podniosłem na Kasię rękę – wspomina Łukasz. – Bardzo tego żałowałem. Pogodziłem się wtedy z tym, że między nami wszystko skończone. Spakowałem się, zacząłem ryczeć. Ona zatrzymała mnie. Powiedziała, że chce, żebym został…
– Pamiętam, że wtedy mama Łukasza pojechała do Częstochowy na Eucharystię z modlitwą o uzdrowienie. Już wcześniej chodziła w Oleśnicy na podobne Msze św., na które zapraszała Wspólnota Przymierza Rodzin „Mamre”. Bardzo ciekawiło mnie, co to za modlitwy. Namawiałam Łukasza do udziału w takiej Mszy. Długo odmawiał. W końcu się zgodził.
To była przełomowa chwila. Mężczyzna wysłuchał kazania ks. Krystiana Charchuta, które bardzo go dotknęło. Poszedł na kolejną Eucharystię. – Usłyszane tam słowa trafiały do mojego serca, niosły miłość, dobroć. Poczułem, że wszystko może się zmienić, że jest dla mnie nadzieja. Zacząłem otwierać się na Boże działanie – mówi.
To był długi proces. Modlitwa, wewnętrzna walka, chwile zwątpień i powstań…
Małżonkowie opowiadają o pewnych rekolekcjach, które kończyły się w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, przypadającą wtedy dokładnie w urodziny Łukasza. On przeżywał chwile zwątpienia. Widział, że ludzie otrzymują od Pana różne dary, a on… nic. Czuł się jak głaz. „Pan Jezus chyba mnie nie kocha” – myślał. Nie chciał iść na ostatni dzień rekolekcji.
– Wstałam rano i zaczęłam się modlić: „Panie Jezu, Łukasz ma dziś urodziny, zrób mu proszę niespodziankę, pokaż mu – w jakikolwiek Ty chcesz sposób – że go kochasz” – opowiada Kasia. Razem z mamą Łukasza zamówiła Mszę św. w jego intencji. Właśnie tego dnia, podczas modlitwy rekolekcyjnej, mężczyzna doświadczył dotknięcia Bożej miłości, otrzymał dar łez.
Wszystko działo się stopniowo. Stare rany dawały o sobie znać, ale zasadniczy przełom dokonał się. – Od 3,5 roku nie piję (choć nie korzystałem z żadnych terapii, leków). Jezus wyzwolił mnie z pornografii, z nienawiści do ludzi. Patrzę na nich inaczej, z dobrocią – mówi. – Korzystam regularnie ze spowiedzi. Nie wyjdę do pracy zanim się nie pomodlę, nie przeczytam Słowa Bożego. Czułbym się bez tego pusty, jak bez śniadania. Bóg dał mi doświadczyć ojcowskiej miłości, której mi brakowało. Mógł powiedzieć: „Stary, tyle uczyniłeś zła, gnij sobie teraz w swoich grzechach”. Nie zrobił tego. Nie machnął na mnie ręką. Każdy człowiek, choćby nie wiadomo jak się upodlił, jest dla Niego bezcenny.
Kasia podkreśla, jak ważne jest, by pomagać ludziom uwikłanym w nałogi. Z drugiej strony: i oni muszą sami chcieć wyzwolenia, bez tego nic się nie uda. – Mamy świadomość tego, że nie jesteśmy idealni, że pochodzimy z rozbitych rodzin i szatan, jak mówił pewien ksiądz, będzie robił wszystko, by zniszczyć naszą więź, by w naszych rodzinach trwała „rozerwalność” małżeństw, że musimy czuwać – mówi.
Rok po ślubie wyruszyli wspólnie po raz pierwszy na pielgrzymkę na Jasną Górę. Idą trzeci raz. Są pełni wdzięczności. Wiedzą, że opieka Maryi jest jak „Boża zbroja”. – Za zachętą babci Łukasza, która otaczała nas modlitwą, byliśmy w Niepokalanowie, poznaliśmy wspólnotę Rycerstwa Niepokalanej. Jesteśmy jej sympatykami (żołnierzowi szczególnie przystoi być rycerzem Maryi!), należymy do Wspólnoty Różańcowej, przyjęliśmy razem szkaplerz Matki Bożej, nosimy medalik Niepokalanej – opowiadają. – Wiemy, że przez Maryję przychodzi zwycięstwo – dodaje Łukasz.
Na pielgrzymce przeżyli bardzo mocno akt osobistego ofiarowania swojego życia Maryi. To było dla nich właściwie odnowienie takiego oddania. – Już Jej zawierzyliśmy. Wchodzimy w to coraz głębiej – mówią.
Pielgrzymkowe hasło „Idźcie i głoście” oddaje to, czym żyją. Kasia od roku pracuje w szpitalu. W kontakcie z ciężko chorymi ludźmi ma wiele okazji, by ofiarowywać im miłość, uwagę, gotowość do rozmowy – także o Bogu. Łukasza „ciągnęło” do zaangażowania się w Liturgiczną Służbę Ołtarza. Najpierw włączył się w nią przy kościele garnizonowym, bo w swojej parafii… jakoś mu było wstyd. Ludzie tu człowieka znają, będą patrzyć, komentować… W końcu, z pomocą żony, przełamał się. Zgłosił się do swojego proboszcza. Chce dawać świadectwo, także stojąc przy ołtarzu.
Bywa, że w pracy ktoś podśmiechuje się z jego religijności. – Nie reaguję agresją, nie spinam się, ale wiary bronię. Jezusa się nie wstydzę. Jestem zawsze gotowy do rozmowy o Nim – mówi. Kolega, wrogo nastawiony do wiary, Kościoła, czasem prowokacyjnie mówi: „Ave satan”. „Ave Maryja” – odpowiada pogodnie Łukasz.