"Pielgrzymka da się lubić, pielgrzymka da się lubić - tutaj szczęście można znaleźć i nadwagę można zgubić!" - śpiewali pątnicy szóstej grupy 26. Pielgrzymki Bielsko-Żywieckiej. Każdy z pątników ma swoją budującą historię. Oto kilka z nich.
Co roku idę w intencji jedno z moich pięciorga dzieci
Z synem Karolem i synem brata Jackiem Dziedzicem pielgrzymuje Maria Węglarz z Ciśca.
- Idę czwarty raz, syn był także rok temu. Mamy pięcioro dzieci i każdego po kolei wciągam. Kuzyn Karola idzie pierwszy raz - zachęciliśmy go, żeby się zdecydował i żeby chłopakom szło się raźniej - mówi pani Maria. - Kiedy poszłam pierwszy raz, widziałam wyraźnie owoce pielgrzymki. Ofiarowałam ją za najstarszą córkę. I tak już poszło. Co roku idę za jedno dziecko - w tym, za czwarte z rzędu i mam nadzieję, że Pan Bóg mi pozwoli pójść jeszcze raz za tego najmłodszego.
Maria Weglarz z Ciśca z synem Karolem i jego kuzynem Jackiem Dziedzicem
Urszula Rogólska /Foto Gość
Cieszę się, że mogę iść, że mam tyle siły. Czasem coś drzemie w człowieku, że chciałby pójść, ale brakuje mu odwagi. Mnie kiedyś zachęciły koleżanki. Początek nie był łatwy - byłam źle przygotowana, ale już następnym razem było całkiem fajnie. Spodobało mi się. Mam dużo koleżanek, które - tak czuję - pozytywne mi "zazdroszczą". I myślę, że kiedyś przyjdzie ich czas i one także wstaną ze stołków i wyruszą zza biurek. Bo człowiek szuka Boga na różnych ścieżkach życia. To jest jeden z tych sposobów.