O charyzmacie uzdrawiania i tym, co o modlitwie o uzdrowienie mówi Kościół z ks. prof. Jerzym Szymikiem rozmawia Wojciech Teister:
Wojciech Teister: W 2000 r. Kongregacja Nauki Wiary opublikowała bardzo interesującą, ale do dziś mało znaną w Polsce instrukcję dotyczącą modlitwy o uzdrowienie. Co określiłby ksiądz centralnym punktem tego dokumentu?
Ks. Jerzy Szymik: Dokument, o który Pan pyta jest sygnowany podpisem kardynała Ratzingera – ówczesnego prefekta KNW. Z tego powodu mam podwójne zaufanie do tej instrukcji. Po pierwsze dlatego, że to dokument Kongregacji Nauki Wiary, która jest właściwym organem Kocioła do zajmowania się tego typu zagadnieniami, a po drugie dlatego, że za mojego chrześcijańskiego, księżowskiego i teologicznego życia nie spotkałem człowieka, który by trafniej rozumiał, nazywał i wyjaśniał istotę chrześcijańskiej i katolickiej wiary niż Ratzinger. To co wyróżnia katolicyzm spośród innych denominacji chrześcijańskich – a ujmuje to doskonale Kardynał, późniejszy Benedykt XVI – to m.in. jedyna w swoim rodzaju równowaga pomiędzy wiarą i rozumem. „Instrukcja na temat modlitwy w celu osiągnięcia uzdrowienia od Boga” (2000 r.) powstaje w dużej czasowej bliskości encykliki „Fides et ratio” Jana Pawła II (1998 r.). I ta genialna równowaga wiary i rozumu, katolicka par excellence, jest w tej instrukcji bardzo czytelna. To nas chroni przed skrajnościami – z jednej strony przed oświeceniowym racjonalizmem wykluczającym to co nadprzyrodzone i duchowe, prowadzącym do technokracji, do „cyfryzacji życia” a z drugiej strony przed irracjonalizmem, który wpycha religię w zabobon.
Czym jest w takim razie modlitwa o uzdrowienie? Co Kościół mówi nam o charyzmacie uzdrawiania?
Mówiąc o charyzmacie uzdrawiania (por. 1 Kor 12,9.28.30) i w ogóle uzdrowieniu pochodzącym od Boga, dokument powiada, że to dar, którego Jezus udzielał Apostołom i innym ewangelizatorom. Udzielił im władzy, by „leczyli wszelkie choroby” (Mt 10.1; por. Łk 9,1). I nakazał: „Uzdrawiajcie chorych” (Mt, 10,8; Łk10,9), co potwierdza ich misję posłania i głoszenia Słowa. I fenomen ten nie ogranicza się do czasów apostolskich, czytamy w dokumencie. Co więcej, czytamy, że uzdrowienie jest darem, o który mamy prawo prosić, i który jest ewidentnie związany zawsze z wiarą we wszechmoc Boga. Bo Bóg jest Bogiem całego stworzenia i mówiąc kolokwialnie – zarazki też są mu podległe, jak wszystko, cała rzeczywistość. Z drugiej strony jednak instrukcja pokazuje coś niezwykle istotnego w tym kontekście – charyzmat uzdrawiania czy uzdrowienie jako takie nie wyczerpuje prawdy dotyczącej choroby i cierpienia. Bo istota jest związana z Chrystusem, z Jego zbawczą tajemnicą, z więzią z Nim – czy zdrowie czy choroba, przeżywane z Nim, są i jedno, i drugie, znakiem zbawczego działania Boga… Czytamy: „Mesjańskie zwycięstwo nad chorobą, jak i nad innymi cierpieniami ludzkimi nie dokonuje się jedynie przez ich usunięcie w cudownych uzdrowieniach, lecz także przez dobrowolne i niewinne cierpienie Chrystusa w jego męce, dając każdemu człowiekowi możliwość współuczestnictwa w niej”.
W zdrowiu czy w chorobie należymy do Jezusa… Kiedy i jak w takim razie prosić o uzdrowienie?
Kościół bardzo mocno w tym dokumencie podkreśla, że pragnienie uzdrowienia jest czymś dobrym i głęboko ludzkim. Człowiek, którego boli, ma pełne prawo wołać do swojego najlepszego Ojca, żeby go przestało boleć. Człowiek po Bogu ma prawo spodziewać się wszystkiego, co dobre. Bóg jest dobry, z ciemnością nie ma nic wspólnego – to stara, antygnostycka teza, Janowa zresztą („nie ma w Nim żadnej ciemności”, 1J 1,5). Wobec tego człowiek ma prawo prosić o zdrowie. Ważne, by robić to w zaufaniu do Boga Ojca. I jeśli z jakiegoś znanego sobie powodu Bóg nie udzieli nam tej łaski w takiej formie, w jakiej byśmy chcieli, to nie znaczy, że ta modlitwa nie została wysłuchana, to nie znaczy, że ona pozostaje bez znaczenia w historii zbawienia tego człowieka. Jak mamy prawo się modlić o uzdrowienie? Indywidualnie i wspólnotowo, a jeśli mówimy o modlitwie wspólnotowej mamy prawo modlić się liturgicznie (czyli przy pomocy tekstów liturgicznych zatwierdzonych przez Rzym) i pozaliturgicznie. Kościół zastrzega jedynie, by porządku liturgicznego i pozaliturgicznego ze sobą nie mieszać, nie udawać liturgii tam, gdzie jej nie ma. Instrukcja w zasadzie przestrzega jedynie przez histerią, sztucznością, teatralnością na modlitwie i szukaniem sensacji.
Przy czym często granica jest tutaj bardzo trudna do uchwycenia – człowiek chory niejednokrotnie przychodzi do Boga jako do ostatniej deski ratunku, bardzo często zrozpaczony...
Oczywiście, bo człowiek ma prawo do emocji, a człowiek chory szczególnie, bo to są emocje związane z podstawową sferą życia, które w chorobie zbliża sie do granicy śmierci. Niemożliwe, by w takiej sytuacji nie przeżywać najgłębszych emocji, nieraz granicznych właśnie. Dlatego ten dokument wymaga przede wszystkim mądrości duszpasterskiej od osób prowadzących różnego rodzaju spotkania z modlitwą o uzdrowienie. I dwie rzeczy wydają mi się tutaj ważne: kilkakrotnie mówi jasno i wyraźnie – z tym trzeba iść do biskupa („pod nadzorem Ordynariusza”, „pod nadzorem Biskupa diecezjalnego” itp.). Taka jest zdrowa struktura katolicyzmu – jest biskup, który jest tylko człowiekiem, rzecz jasna, ma większe lub mniejsze doświadczenie teologiczne lub duszpasterskie, takie a nie inne predyspozycje, uwarunkowania – to jest w tym wypadku nieważne. On jest gwarantem kościelności sprawy, w tym wypadku: modlitwy o uzdrowienie. Ważne jest to, że jest to biskup dany ostatecznie od Pana i Bóg właśnie na nim składa charyzmat hierarchicznego rozeznania. Nie prezbiter, nie wspólnota modląca, ale biskup ordynariusz. I w takim zupełnym poddaniu się rozeznaniu biskupa i jego pasterskiej (od-Chrystusowej!) władzy, w poddaniu pod jego rozeznanie także owoców swojej modlitwy dokonuje sie coś naprawdę ważnego: ruch serca, które się podporządkowuje Bogu samemu. I to zgięcie karku jest zdrowe duchowo – chroni przed pychą, rozłamem, realizowaniem własnej – nie Bożej - woli. I nie dotyczy to tylko posługi modlitewnej, ale w ogóle relacji w Kościele. Jeśli Bóg chce od konkretnego człowieka, by modlił się wstawienniczo za innych, to człowiek ten jest od tego, aby się po prostu modlić, a owocność swojej modlitwy poddać pod rozeznanie ordynariusza. I instrukcja mówi o tym wyraźnie.
Na czym więc polega odpowiedzialność osób posługujących modlitwą o uzdrowienie?
Ta odpowiedzialność polega nie tyle na rozeznawaniu tego, czy faktycznie doszło do uzdrowienia czy nie – to jest rola ordynariusza - ale na właściwym ukierunkowaniu osób uczestniczących w modlitwie na centralny punkt wydarzenia. A tym nigdy nie jest uzdrowienie samo w sobie, ale spotkanie z żywym Bogiem. Dokument wyraźnie stwierdza, żeby zachować właściwą hierarchię. Organizatorzy i liderzy takich modlitw nie mogą sugerować, że pierwszym celem nabożeństwa jest uzdrowienie chorych, spychając przykładowo na dalszy plan Pana Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie.
To może być bardzo trudne, bo w niejednym przypadku dla chorego człowieka właśnie pragnienie uzdrowienia jest pierwszym motywem, który kieruje jego kroki w stronę Boga…
Jasne. I tu potrzeba mądrości, współodczuwania i formacji. I dlatego odpowiedzialność spoczywa na duszpasterzach czy liderach wspólnot. Chory ma prawo w pierwszej kolejności koncentrować się na pragnieniu zdrowia, ale liderzy czuwań z modlitwą o uzdrowienie nie mogą go utwierdzać w takim myśleniu, ale wskazywać na Boga, który kocha niezależnie od tego czy przywróci zdrowie czy też nie. Co więcej ludzie często lgną do osoby lidera, dlatego lider nie może nigdy wyzbyć się, by tak rzec, cnoty nieufności wobec samego siebie. Mądry lider/duszpasterz wie, że jest tylko człowiekiem, w którym to co od Boga jest wymieszane ze skutkami grzechu pierworodnego i z grzechem własnym. Co jest genialnością duszpasterską a co narcyzmem – nie zawsze jest do końca dla nas samych jasne. Pokora i jeszcze raz pokora... To zresztą dotyczy wielu sytuacji i ról w życiu i w Kościele, nie tylko liderów wspólnot modlitewnych.
Ale to ma też drugą stronę: zdrowy sceptycyzm hierarchii wobec cudownych uzdrowień w Kościele, choć sam w sobie konieczny (roztropność pasterska) też musi mieć swoją pokorę. Po to, by nie gasić Ducha Bożego, który kieruje Kościołem często w sposób zaskakujący i nie zawsze dla nas zrozumiały z obecnej perspektywy.
W wielu miejscach Ewangelia czy Dzieje Apostolskie pokazują cuda uzdrowienia i zawsze łączą się one z głoszeniem Królestwa Bożego. Głosi Jezus, głoszą apostołowie i uczniowie, a ich głoszeniu towarzyszą cuda. Co więcej Jezus nie zabrania uzdrawiania w swoje Imię nawet tym, którzy „nie chodzą z nimi”. Później jednak przez wiele wieków, aż do soboru watykańskiego II nie słyszymy o tak licznych uzdrowieniach. To jak to jest: czy to wezwanie „idźcie i głoście, a te znaki towarzyszyć wam będą” przestało być aktualne dzisiaj? A jeśli nie to kogo dotyczy? Biskupów? Prezbiterów? A może nas wszystkich?
Cuda towarzyszące głoszeniu Ewangelii były i są obecne w Kościele na przestrzeni całej jego historii. Nie zawsze były badane przez specjalne komisje i nie zawsze były jednakowo nagłaśniane, ale jeśli wnikliwie prześledzimy historię Kościoła, to Bóg nigdy nie przestał działać w ten sposób. Zresztą po dziś dzień Kościół oficjalnie wymaga cudu w ramach procesu kanonizacyjnego.
Podstawową tajemnicą chrześcijaństwa jest tajemnica Wcielenia. I ten model w-cielania się nadprzyrodzoności w przyrodzoność, w historię, w zmienne koleje ludzkich losów ze wszystkimi tego ograniczeniami – jeśli Pan Jezus był mężczyzną, to nie był kobietą, jeśli urodził się w Palestynie pod okupacją rzymską, to nie w Polsce Piastów itp. itd. – jest podstawowy dla działania Boga Jezusa Chrystusa. Inne punkty ciężkości Bóg akcentował w Kościele pierwszych wieków, inne za Hilarego z Poitiers, jeszcze inne w wieku XX, inne dzisiaj. Chrystus jako Pan historii – co jednoznacznie rozstrzyga Apokalipsa – wie co jest światu w konkretnym momencie najbardziej potrzebne, wie, jakim językiem mówić do człowieka danej epoki. I fakt, że pewne zjawiska w Kościele zanikają, a inne powracają z ogromnym natężeniem jest wpisany w istotę tego, czym jest chrześcijaństwo – oparte na inkarnacji, czyli Wcieleniu Boga, jego wejściu w życie człowieka. I właśnie tak należy widzieć cuda, które się dzieją – jako wejście łaski w naturę. Bóg jest niepojęty i suwerenny w swoim działaniu, warto Mu zaufać... Być może właśnie zaczyna się brzask jakiejś nowej epoki, epoki uzdrowień? Kto wie, ja tego nie rozstrzygam – głośno współmyślę z naszym Kościołem.
Ale musi to być wszystko bardzo roztropne: dokument mówi, np.: „jeśli mają miejsca uzdrowienia wśród obecnych”, wtedy ci, którzy przewodniczą celebracjom (liturgicznym bądź nieliturgicznym) „powinni zebrać obiektywnie i sumiennie ewentualne świadectwa i przedłożyć fakt kompetentnej władzy kościelnej”. Fides et ratio, wiara i rozum... Raz jeszcze: wiara jest czymś bardzo praktycznym, bo jest najgłębiej powiązana z rozumem i rozumieniem. Ba, sama w sobie jest rozumieniem i nigdy nie „skreśla” rozumu ani odeń człowieka nie „uwalnia”. Wręcz przeciwnie: wiara daje rozumowi oparcie, wyzwala go od grożących mu fobii i miałkości (pochodzącej z zapatrzenia w samego siebie), jest dlań stałym zadaniem bycia sobą. Rozum z kolei dba o to, by wiara sprostała zadaniu odpowiedzialnej racjonalności, by nie osunęła się w irracjonalizm, zabobon czy magię.
Dziękuję za rozmowę.