Ojciec Krzysztof Wrzos OMI, laureat plebiscytu Bohater Katechezy 2017 Diecezji Gliwickiej, o tym, co porywa uczniów, spowiedzi na przerwach i o dzieleniu się wiarą.
Klaudia Cwołek: Zostać Bohaterem Katechezy ze wskazania uczniów – to nie byle co. Jak to zrobić, żeby być docenionym przez młodzież?
Ojciec Krzysztof Wrzos: Po prostu staram się być sobą. Pracę w szkole w Lublińcu rozpocząłem dwa lata temu. Mój poprzednik, o. Tomasz Woźny, jest bardzo lubianym, energicznym i radosnym człowiekiem. Na początku niektórzy podcinali mi skrzydła, mówiąc, że będzie mi trudno go zastąpić, i przez jakiś czas chodziłem tym trochę przybity. Na pierwszym kazaniu mówiłem o moim powołaniu, o tym, że niektórzy mnie pytają, czy będę taki jak o. Tomasz. Opowiedziałem, że nie będę taki jak on, że będę sobą i mam nadzieję, że takiego mnie pokochają. No więc jestem sobą i widzę, że uczniowie mnie takiego lubią.
Czy to jest pierwsze miejsce, w którym Ojciec katechizuje?
To jest moja pierwsza parafia po święceniach kapłańskich. Ale w seminarium w Obrze od początku miałem styczność z duszpasterstwem. Pierwszy rok to była praca z Oazą Dzieci Bożych. Od drugiego roku opiekowałem się ministrantami, potem katechizowałem w szkole.
Praca z młodzieżą pomogła mi wejść w duszpasterstwo. Świecka katechetka, u której miałem praktyki, zachwyciła mnie sposobem prowadzenia zajęć. Do każdej katechezy wplatała świadectwo życia, mówiła też trochę o sobie, jak sama niektóre sprawy przeżywa. Widziałem, że to porywało uczniów, i w mojej pracy też poszedłem w tym kierunku.
Świadectwo żywej wiary jest dla młodzieży ważniejsze niż przekaz wiedzy?
Zdecydowanie. To jest mój priorytet. Przekazywanie wiedzy religijnej jest dla mnie w pewnym sensie sprawą drugoplanową. Przede wszystkim zależy mi na tym, żeby uczniowie bardziej wierzyli, bardziej przybliżyli się do Pana Jezusa, żeby Go pokochali, doświadczyli, że On jest Kimś żywym i obecnym w naszym życiu. To staram się robić i jak na razie z dobrym skutkiem.
Ma Ojciec chyba nieco ułatwioną sprawę, bo szkoła, w której uczy, jest katolicka.
To nie działa tak automatycznie. Jestem świadomy, że jest wielu uczniów, których rodziny nie są praktykujące, nie chodzą w niedzielę do kościoła. Rodzice posłali ich do naszej szkoły, bo chcieli, żebyśmy ich dobrze wychowali, i ze względu na poziom nauczania.
W plebiscycie uczniowie docenili Ojca między innymi za to, że spowiada w czasie przerw między lekcjami. Trochę mi trudno wyobrazić sobie sakrament pokuty między matematyką a chemią. Jak to wygląda?
Też sobie tego wcześniej nie wyobrażałem. Ale ponieważ uczniowie podchodzą i proszą o spowiedź – spowiadam. W szkole nie mamy na to przeznaczonego specjalnego miejsca, więc spotykamy się w gabinecie higienistki. Żartujemy sobie, że ona jest od ciała, a ja od ducha. W tygodniu do spowiedzi przychodzi około dziesięciu osób.
I nie przeszkadza to, że później Ojciec wystawia im oceny z religii?
Nie przeszkadza, a mnie cieszy, że ufają mi i nie mają oporów, choć często z nimi przebywam, wiele rozmawiam, przekazuję wiedzę, a czasem się wygłupiam.
Dał im Ojciec numer swojej komórki?
Dałem. Jest też dostępny na stronie internetowej. Uczniowie czy ministranci, gdy mnie potrzebują, piszą SMS-y albo dają znać na Facebooku.
Cały wywiad w Gościu Gliwickim na 25 czerwca i w e-wydaniu.