"Przyjmijmy postawę i pomódlmy się: Raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę...", a zaraz potem: "Ojcze nasz..."
We wtorek w jednym z warszawskich sądów odbyła się rozprawa wytoczona przez Joannę Scheuring-Wielgus (Nowoczesna) przeciw Jackowi Międlarowi o szerzenie mowy nienawiści. Pomijając sam temat rozprawy, do bulwersującego wydarzenia doszło przed gmachem sądu. Jacek Międlar wraz z grupą zwolenników ze środowisk nacjonalistycznych postanowił uraczyć posłankę Wielgus (a przy okazji "talmudystów, lewaków, islamistów" i jeszcze parę grup społecznych) swoiście rozumianą modlitwą.
Międlar w swoim wykrzykującym każde słowo stylu wezwał zebranych: "Dlatego proszę, stańmy moi drodzy, przyjmijmy postawę i pomódlmy się!" Zaraz po tych słowach rozpoczął, a tłum włączył się głośno:
Raz sierpem, raz młotem, w czerwoną hołotę! Raz sierpem, raz młotem, w czerwoną hołotę!
Raz sierpem, raz młotem, w czerwoną hołotę! Raz sierpem, raz młotem, w czerwoną hołotę!
Kiedyś dla nich była brzytwa, teraz prawda i modlitwa!
Kiedyś dla nich była brzytwa, teraz prawda i modlitwa!
"A teraz ad rem właśnie się pomódlmy, bo to też była modlitwa - przerwał ryk Jacek Międlar - żeby ich uświadomić, że są wrogami Rzeczypospolitej". I dalej znowu razem:
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. Ojcze nasz (...) Amen. Duchu Święty zmiłuj się nad nami. Amen!
Po płomiennej tzw. "modlitwie" ktoś inny przejął od Międlara mikrofon i dodał, że "to były egzorcyzmy dla tych, którzy tutaj przechodzili [ludzie z Nowoczesnej - red.]".
Oglądałem nagranie i do teraz trzymają mnie ciary. Bo jednak złorzeczenie w imię Pana Boga i nazywanie tego modlitwą to nie jest codzienny widok. Jacek Międlar i przyjaciele odjechali daleko, i totalnie odwrócili sens modlitwy, która ma być oddechem duszy, doświadczeniem spotkania z kochającym Bogiem. W tym wydaniu modlitwą nazwano coś dokładnie przeciwnego. Posłużono się modlitwą w sposób instrumentalny, de facto dokonując publicznego bluźnierstwa.
Nie wiem na jakim etapie swojej drogi pogubił się Jacek Międlar. Wtorkowa sytuacja, jak zresztą cała jego historia pokazuje jednak pewien niepokojący mechanizm - jak opłakane mogą być skutki opieszałości kościelnych przełożonych i ich mocno spóźnionej reakcji na silnie rosnący w konkretnych środowiskach autorytet lidera, który jest głęboko przekonany o swojej nieomylności i ma niemal nieograniczony wpływ na podległe mu osoby. Gdyby zadbano odpowiednio wcześnie o zachowanie zdrowych proporcji i autorytetem byłby Pan Jezus, a nie konkretny ksiądz, wtedy być może do takiej sytuacji jak wczoraj by nie doszło.