Najpierw jest Matka Boża, potem osoby niepełnosprawne, a potem dopiero cała reszta - mówi pan Bogdan. Pierwszy raz poczułam, co to znaczy być "tą resztą".
Zjeździli już sporo miejsc pielgrzymkowych: całe Bałkany, francuskie katedry, Ostra Brama w Wilnie, a teraz Lourdes. Można pomyśleć: szczęściarze, tak sobie mogą podróżować.
Ale kiedy popatrzy się na Łukasza, 28-letniego syna Celiny i Bogdana, to perspektywa się zmienia. Bogdan urodził się z ciąży bliźniaczej, ale brata ma w niebie. Brak dokładnej diagnozy w ciąży skutkował "niezauważeniem", że mama pod sercem nosi dwoje dzieci.
W czasie narodzin Łukasza lekarze byli zdziwienie, że ktoś jeszcze jest w środku. Niestety drugie dziecko nie żyło i to od jakiegoś czasu. Wystarczająco długo by zainfekować Łukasza i doprowadzić do sytuacji w której chłopak urodził się w czterokończynowym porażeniem mózgowym.
- Właściwie bez nas w ogóle nie może dać sobie rady - mówi pan Bogdan, który od zawsze wykonuje przy dziecku wszystkie czynności opiekuńcze. No bo kto to ma robić. A nie jest łatwo, przecież chłopak rośnie, przybiera na wadze, a oni, rodzice stają się coraz słabsi.
To właściwie boli najbardziej. Co stanie się z Łukaszem, kiedy rodzice zaniemogą? Kiedy już nie starczy im sił by dorosłego mężczyznę pielęgnować. Kto, kto im wówczas pomoże?
Zastanawiali się w Ostrej Bramie, w La Salette, w Medjugorie i w Lourdes i wszędzie tam, gdzie docierają. A może Maryja pomoże? Przecież jest Mamą, i nie zostawia nikogo w potrzebie.
Więc jeżdżą, żeby Łukaszowi pokazać, że może podróżować, że nie różni się od innych ludzi, ale też żeby prosić we wszystkich miejscach o jedno: Maryjo, daj nam siły, dla Łukasza.
A Ona wszędzie im błogosławi.
(obraz) |